No to zaczynamy urlop ... Kierunek: Japonia
Lecimy liniami Aeroflot. Bilety kupiliśmy na Flipo.pl po 1670 zł. Warto polować na okazje. zachęcamy :)
Nasza trasa : Tokio i okolice - Kioto i okolice - Himeji - Hiroshima i Miyajima - Tokio
------------------------------------------------------------------
Dzień pierwszy 20.04.2015 przelot do Tokio
O 12:40 pierwszy samolot ... rejs Warszawa - Moskwa i tu niespodzianka. Stolica Moskwy, przywitała nas ... śniegiem. Zima tutaj jeszcze ciagle jest chociaż to juz druga połowa kwietnia. Ale za to w Tokio ma być 20 stopni.
Przerwa w locie 3 godzinki i lecimy dalej. Obejrzeliśmy Szeremetiewo w zonie tranzytowej, ceny wysokie, jakoś nas to nie zaskoczyło, wiec siadamy i piszemy :)
Dużo Polaków tutaj, chyba jest to dobry punkt tranzytowy na podróże na Daleki Wschód :) lotnisko duuuuże. Czas zrobić parę fotek z rosyjską flota samiolotową i lotniskiem. Przy okazji wsłuchujemy sie w znajomo brzmiący język rosyjski.
Póki co grzecznie czekamy na transport do Tokio .
Po chwili na lotnisku dostajemy sie w swój gate i wchodzimy do autokaru, którym podwożą nas do samolotu . Dojeżdżamy, cóż za wielkie bydlę ... Ludzie wchodzą 4-ami na pokład. Znajdujemy swoje miejscówki i się mościmy ... Wylot się opóźnia, bo na dworze sypie śnieg ale w końcu z ponad 1 godzinnym opóźnieniem startujemy. Podczas lotu dostajemy 2 posiłku ciepłe - super kolację i śniadanie, a do tego picie oraz słuchawki. Trochę drzemiemy, oglądamy filmy i .... nadchodzi poranek . Na zdjęciu śniadanie samolotowe :)
---------------------------------------------------------------------------
21 kwietnia 2015 - Tokio
Po zimie ani śladu .
Lądujemy na lotnisku Narita w Tokio. Najpierw odprawa a potem idziemy po bagaże ... Mamy nadzieje, że bagaże przyleciały z nami. Po chwili niepewności ... są, a wiec w komplecie idziemy do otwartego i ciekawego świata jakim tym razem, mamy nadzieję, okaże sie Japonia i pierwszy przystanek tj Tokio.
Na lotnisku trochę mamy kłopot z dogadaniem się z paniami zarówno w informacji pasażerskiej jak i w kasach. W końcu nam sie udaje i jedziemy pociągiem z przesiadką do hotelu. Później sie okaże, że panie nie były zbyt dokładne, bo spokojnie mogliśmy dojechać bez przesiadania się... Ale jesteśmy u celu. Za wcześnie. Pokój bedzie za półtorej godziny. Japończycy sa twardzi. Od 14-ej to od 14-ej i tyle.
No to co ? Odświeżamy się, zostawiamy plecaki i jedziemy na miasto załatwiać w JR nasze bilety i rezerwacje na dalszą podróż.
Dwie stacje kolejką Japan Railways od hotelu i jedziemy na ogromną stację centralną Tokio. Punktów informacyjnych jest wszędzie dużo, także tutaj. Pytamy gdzie można wymienić zakupione jeszcze w Polsce JR na bilety i po krótkim poinstruowaniu lecimy do Centrum JR. Tam bardzo miły pan wydaje nam, po uprzednim wypełnieniu przez nas danych z paszportu oficjalne bilety JR na pociagi Shinkansen w całej Japonii. Możemy jeździć przez dwa tygodnie do woli i na linii JR w mieście juz bez opłat (od dnia do dnia) ! Shinkansen to szybki pociąg , którym można dojechać prawie wszędzie. JR jeździ też po Tokio, wiec możemy bezpłatnie dojechać w rożne miejsca (machając biletami na bramkach).
Kupujemy tez kartę Suica na zwykle metro i ładujemy tam trochę grosza. Działają jak karty Oysterki w Londynie. Można je ładować w automatach na każdej stacji metra. One posłużą nam do przejazdów do miejsc, gdzie nie dojeżdża JR.
Dalej ustawiamy sie w kolejce, kolejki są tu wszędzie :) do rezerwacji JR. No i się zaczyna ... Mamy spis przejazdów gdzie chcemy sie udać i dochodzimy do okienka ale tu baaaardzo miła pani robi nam rezerwacje, juz bezpłatne na 12 przejazdów, w tym na te największe : Tokio-Kioto, Kioto-Himaji, Himaji-Hiroszima i Hiroshima-Tokio. Jesteśmy mega zadowoleni, bo cały transport po Japonii mamy juz załatwiony. Martwiliśmy się trochę, czy się wszystko uda, bo trafiamy na Golden Week , czyli tydzień świąt narodowych pomiędzy 29.4 a 6.05, kiedy to i Japończycy podróżują.
Po załatwieniu rzeczy koniecznych wracamy do hotelu. Czas się odświeżyć i wymyśleć co dalej, bo trochę padamy... W hotelu ciekawa rzecz. Można sobie wziąć .... piżamę do spania. Jak ktoś zapomniał na wyjazd, to proszę bardzo, hotelik ma. Ma też jednorazówki do golenia, do mycia zębów, mydełka, czepki itp.
Wymyśliliśmy, że pojedziemy do dzielnicy Asakusa .
Asakusa już usypia, ale i tak oddychamy całą piersią, podziwiamy i robimy cudowne nocne zdjęcia. A potem jemy późny japoński obiad.
Nasz pierwszy lokalny obiad, trochę dziwny. Wchodzimy do knajpki, gdzie wszyscy siedzą wokół takiego baru jak w Polsce jeździ sushi ... Siadamy a tu niespodzianka: nie ma sushi, za to są gotowe zestawy. Oglądamy zdjęcia i wybieramy zestawik, taki chyba tutaj typowy obiad: duuuuuża zupa ramen, ryż z czymś a-la gotowany boczek i jajka .
Po zjedzeniu takiej obiadokolacji idziemy jeszcze się przejść. Dzielnica na duszę, atmosfera jest cudowna. Teatry, świątynie, stare 17,18-wieczne budynki a niedaleko dla kontrastu ponad 600 metrowa Tokio Skytree. Kaminari Gate, Asakusa Shrine i Sensoji Temple są pięknie oświetlone i nie ma tłumów. Robimy zdjęcia i pomału wracamy do metra. Powrót do hotelu i .... padamy. Kończy się pierwszy oficjalny dzień w Japonii …
---------------------------------------------------------------------------------Lądujemy na lotnisku Narita w Tokio. Najpierw odprawa a potem idziemy po bagaże ... Mamy nadzieje, że bagaże przyleciały z nami. Po chwili niepewności ... są, a wiec w komplecie idziemy do otwartego i ciekawego świata jakim tym razem, mamy nadzieję, okaże sie Japonia i pierwszy przystanek tj Tokio.
Na lotnisku trochę mamy kłopot z dogadaniem się z paniami zarówno w informacji pasażerskiej jak i w kasach. W końcu nam sie udaje i jedziemy pociągiem z przesiadką do hotelu. Później sie okaże, że panie nie były zbyt dokładne, bo spokojnie mogliśmy dojechać bez przesiadania się... Ale jesteśmy u celu. Za wcześnie. Pokój bedzie za półtorej godziny. Japończycy sa twardzi. Od 14-ej to od 14-ej i tyle.
No to co ? Odświeżamy się, zostawiamy plecaki i jedziemy na miasto załatwiać w JR nasze bilety i rezerwacje na dalszą podróż.
Dwie stacje kolejką Japan Railways od hotelu i jedziemy na ogromną stację centralną Tokio. Punktów informacyjnych jest wszędzie dużo, także tutaj. Pytamy gdzie można wymienić zakupione jeszcze w Polsce JR na bilety i po krótkim poinstruowaniu lecimy do Centrum JR. Tam bardzo miły pan wydaje nam, po uprzednim wypełnieniu przez nas danych z paszportu oficjalne bilety JR na pociagi Shinkansen w całej Japonii. Możemy jeździć przez dwa tygodnie do woli i na linii JR w mieście juz bez opłat (od dnia do dnia) ! Shinkansen to szybki pociąg , którym można dojechać prawie wszędzie. JR jeździ też po Tokio, wiec możemy bezpłatnie dojechać w rożne miejsca (machając biletami na bramkach).
Kupujemy tez kartę Suica na zwykle metro i ładujemy tam trochę grosza. Działają jak karty Oysterki w Londynie. Można je ładować w automatach na każdej stacji metra. One posłużą nam do przejazdów do miejsc, gdzie nie dojeżdża JR.
Dalej ustawiamy sie w kolejce, kolejki są tu wszędzie :) do rezerwacji JR. No i się zaczyna ... Mamy spis przejazdów gdzie chcemy sie udać i dochodzimy do okienka ale tu baaaardzo miła pani robi nam rezerwacje, juz bezpłatne na 12 przejazdów, w tym na te największe : Tokio-Kioto, Kioto-Himaji, Himaji-Hiroszima i Hiroshima-Tokio. Jesteśmy mega zadowoleni, bo cały transport po Japonii mamy juz załatwiony. Martwiliśmy się trochę, czy się wszystko uda, bo trafiamy na Golden Week , czyli tydzień świąt narodowych pomiędzy 29.4 a 6.05, kiedy to i Japończycy podróżują.
nasze bileciki |
Wymyśliliśmy, że pojedziemy do dzielnicy Asakusa .
Asakusa już usypia, ale i tak oddychamy całą piersią, podziwiamy i robimy cudowne nocne zdjęcia. A potem jemy późny japoński obiad.
Nasz pierwszy lokalny obiad, trochę dziwny. Wchodzimy do knajpki, gdzie wszyscy siedzą wokół takiego baru jak w Polsce jeździ sushi ... Siadamy a tu niespodzianka: nie ma sushi, za to są gotowe zestawy. Oglądamy zdjęcia i wybieramy zestawik, taki chyba tutaj typowy obiad: duuuuuża zupa ramen, ryż z czymś a-la gotowany boczek i jajka .
22 kwietnia 2015 - Nikko
Rano pobudka ... Budzik nie zadzwonił, gdyż zegarek w telefonie się nie przestawił na tutejszy czas no i byśmy poczekali na rano polskiego czasu ...Hmm.
Jemy śniadanie i biegniemy na pociąg do Nikko.
Najpierw stacja Tokio i poszukiwania peronu. Byliśmy ponad pół godziny przed odjazdem, bo nie wiadomo, co gdzie i jak, ale obawy były bezpodstawne. Wszystko jest elegancko oznaczone, wyświetlone i wiadome. Jedyne czego nie wiedzieliśmy, to czy mamy shinkansen koloru zielonego czy niebieskiego. Bo są dwa rodzaje :) ale miła pani w informacji pomogła. Teraz juz wiemy, że kolory oznaczają kierunki: wschód i zachód kraju. Tablice informacyjne podają zawsze dokładne info o pociagach w dwóch językach: japońskim i angielskim.
Na peronie nr 22 ruch jak w ulu, bo podjeżdżają pociągi co kilka minut. Naszego jeszcze nie me, ale jest poprzedni i Japończycy w grzecznych kolejkach do każdego wagonika. Bo każdy wagonik ma swoje miejsce postojowe i wiadomo gdzie sie zatrzyma. My też juz wiemy, gdzie będzie nasz, bo się to wszystko wyświetla. Miejsca na kolejki dla pasażerów są wymalowane na peronie (widać na zdjęciu poniżej) .
Kilka fotek z shinkansenem i panią konduktorką i ustawiamy sie w kolejkę. Jak podjedzie pociąg, to najpierw jest czas dla wysiadających. Później podchodzi pan sprzątacz i każdy wysiadający wyrzuca śmieci do worka u pana sprzątacza. I dlatego jest czysto . Potem jest czas na sprzątanie wagonów i ... przestawianie siedzeń w drugą stronę, czyli w stronę jazdy pociągu. Niezłe. Jakoś nie spotkałam tego w naszych szybkich świetnych pociągach. Pewnie to jakaś droga opcja :)
Jedziemy na wycieczkę do miasta Nikko, którego historia sięga VIII go wieku, a oddalonego 150 km od Tokio. Po godzinie przesiadamy sie do lokalnego pociągu JRa i jedziemy dalej. W pociągu więcej turystów : Brytyjczycy, Rosjanie , chyba Amerykanin i Japończycy.
I stacja końcowa: Nikko. Podróż trwała ponad 2 godziny, ale w końcu jesteśmy. Idziemy do centrum informacyjnego, bierzemy lokalne mapy i w drogę. Do historycznego parku można też podjechać autobusem, ale my wolimy pieszo i tak rekomendujemy. Idziemy dwadzieścia kilka minut, ale pogoda jest piękna, uliczki urokliwe i pełno lokalnych sklepików, galerii, restauracji i kawiarni. To był dobry wybór .
Dochodzimy do ślicznego czerwonego mostu, którym nie da się przejść, ale można tu zrobić cudowne zdjęcia. A potem w górę do świątyń. Pierwsza świątynia Rinnoji Temple jest niestety w renowacji do 2020 roku. Jest całkowicie przykryta innym budynkiem i tam w środku robią odbudowę, taką zupełnie od nowa.
Idziemy dalej bardzo starą drogą przez las i całkiem blisko rozpościera sie przed nami widok na bramę wejściową do głównej świątyni w Nikko: Toshogu Shrine.
Tutaj trzeba kupić bilet, nie ma już niestety łączonych, o czym czytaliśmy na innych blogach i w przewodnikach, bo do każdej świątyni kupuje się oddzielnie. Tutaj bilecik 1300 YEN tylko do świątyni, bez muzeum. Kupujemy i przechodzimy dalej. Pięknie jest i bogato. Tutaj pochowany jest pierwszy szogun japoński, który zapoczątkował dynastię Tokugawa.
Na jednym z budynków trzy małpki, które wydają się być symbolem Nikko, bo są w każdym sklepie z pamiątkami. Trzy małpki, jedna nie widzi, druga nie słyszy a trzecia nie mówi. Małpki mają swoje imiona; Mizaru (nie widzieć), Mikazaru (nie słyszeć) oraz Mazaru (nie mówić). Są uznawane za talizmany przynoszące szczęście. Sanktuarium w Nikko jest świątynią Shinto a małpa jest niezwykle ważną istotą w tej religii, gdyż uważana jest tutaj za posłańca. Istnieją nawet ważne festiwale, które są obchodzone w ciągu roku Małpy (co dwanaście lat) oraz specjalny festiwal obchodzony każdego szesnastego roku w Koshin.
Bogato zdobione sanktuarium składa się z kilkunastu budynków położonych w pięknym lesie. Niezliczone rzeźby w drewnie i duże ilości złota były używane do dekoracji budynków w sposób jakiego nie widać gdzie indziej. Toshogu zawiera zarówno Shinto jak i elementy buddyjskie. To było kiedyśtypowe dla miejsc kultu by zawierać elementy obu religii aż do okresu Meiji, gdy Shinto celowo oddzielono od buddyzmu. W całym kraju, elementy Shinto zostały usunięte z buddyjskich świątyń i odwrotnie, ale w Toshogu dwie religie były tak wymieszane, że separacja nie została przeprowadzona do końca.
Całość robi ogromne wrażenie i warto tutaj obejrzeć wszystko i wejść do świątyń. Spacer bokiem , charakterystycznymi kamiennymi schodami też ma swój urok i prowadzi do mauzoleum.
W jednej ze świątyń pięknie ubrany Japończyk opowiada i demonstruje akustykę wewnątrz. Pięknie przełącza się z japońskiego na angielski, tak że czasem trzeba szybko zareagować na dalszy ciąg opowiadania. Wejście do świątyń bez butów ... O tym trzeba pamietać żeby mieć czyste skarpetki bo czasem takie widać:)
Chwilę tutaj spędziliśmy i poszliśmy zwiedzać dalej. Całkiem blisko jest Futarasan Shrine, ale mało ciekawa a dalej Taiyuin Temple. Do sanktuarium wchodzi się przez Bramę Niomon strzeżoną po obu stronach przez dwóch wojowników Nio.Tutaj też warto wejść i obejrzeć świątynię, w której pan pięknie o czymś opowiadał, ale niestety nie zrozumieliśmy po japońsku...
Wróciliśmy powoli spacerkiem rozglądając się za obiadkiem. Prawie już pod koniec, przed centrum turystki zwróciliśmy uwagę na malutką knajpkę z różnorodnym menu japońskim, a w środku zobaczyliśmy białych, więc była to dobra rekomendacja. Zamówiliśmy zestaw złożony z trzech potraw i dodatkowo zupkę miso. Było smaczne a ktoś się pochlapał "pomidorówką" i miał koszulę w kropki ;)
A teraz wracamy shinkansenem do Tokio, niektórzy piszą a reszta śpi, bo wstaliśmy o 6:30 tutejszego czasu czyli o 23:30 polskiego...
Powrót do Tokio bardzo szybki a tutaj zdziwienie. W Tokio mokro i popaduje deszcz - szybkie zakupy ma śniadanie i do hotelu bo jutro wycieczka do ... Nagano.
Rano pobudka ... Budzik nie zadzwonił, gdyż zegarek w telefonie się nie przestawił na tutejszy czas no i byśmy poczekali na rano polskiego czasu ...Hmm.
Jemy śniadanie i biegniemy na pociąg do Nikko.
Najpierw stacja Tokio i poszukiwania peronu. Byliśmy ponad pół godziny przed odjazdem, bo nie wiadomo, co gdzie i jak, ale obawy były bezpodstawne. Wszystko jest elegancko oznaczone, wyświetlone i wiadome. Jedyne czego nie wiedzieliśmy, to czy mamy shinkansen koloru zielonego czy niebieskiego. Bo są dwa rodzaje :) ale miła pani w informacji pomogła. Teraz juz wiemy, że kolory oznaczają kierunki: wschód i zachód kraju. Tablice informacyjne podają zawsze dokładne info o pociagach w dwóch językach: japońskim i angielskim.
Na peronie nr 22 ruch jak w ulu, bo podjeżdżają pociągi co kilka minut. Naszego jeszcze nie me, ale jest poprzedni i Japończycy w grzecznych kolejkach do każdego wagonika. Bo każdy wagonik ma swoje miejsce postojowe i wiadomo gdzie sie zatrzyma. My też juz wiemy, gdzie będzie nasz, bo się to wszystko wyświetla. Miejsca na kolejki dla pasażerów są wymalowane na peronie (widać na zdjęciu poniżej) .
Kilka fotek z shinkansenem i panią konduktorką i ustawiamy sie w kolejkę. Jak podjedzie pociąg, to najpierw jest czas dla wysiadających. Później podchodzi pan sprzątacz i każdy wysiadający wyrzuca śmieci do worka u pana sprzątacza. I dlatego jest czysto . Potem jest czas na sprzątanie wagonów i ... przestawianie siedzeń w drugą stronę, czyli w stronę jazdy pociągu. Niezłe. Jakoś nie spotkałam tego w naszych szybkich świetnych pociągach. Pewnie to jakaś droga opcja :)
I stacja końcowa: Nikko. Podróż trwała ponad 2 godziny, ale w końcu jesteśmy. Idziemy do centrum informacyjnego, bierzemy lokalne mapy i w drogę. Do historycznego parku można też podjechać autobusem, ale my wolimy pieszo i tak rekomendujemy. Idziemy dwadzieścia kilka minut, ale pogoda jest piękna, uliczki urokliwe i pełno lokalnych sklepików, galerii, restauracji i kawiarni. To był dobry wybór .
Idziemy dalej bardzo starą drogą przez las i całkiem blisko rozpościera sie przed nami widok na bramę wejściową do głównej świątyni w Nikko: Toshogu Shrine.
Tutaj trzeba kupić bilet, nie ma już niestety łączonych, o czym czytaliśmy na innych blogach i w przewodnikach, bo do każdej świątyni kupuje się oddzielnie. Tutaj bilecik 1300 YEN tylko do świątyni, bez muzeum. Kupujemy i przechodzimy dalej. Pięknie jest i bogato. Tutaj pochowany jest pierwszy szogun japoński, który zapoczątkował dynastię Tokugawa.
Na jednym z budynków trzy małpki, które wydają się być symbolem Nikko, bo są w każdym sklepie z pamiątkami. Trzy małpki, jedna nie widzi, druga nie słyszy a trzecia nie mówi. Małpki mają swoje imiona; Mizaru (nie widzieć), Mikazaru (nie słyszeć) oraz Mazaru (nie mówić). Są uznawane za talizmany przynoszące szczęście. Sanktuarium w Nikko jest świątynią Shinto a małpa jest niezwykle ważną istotą w tej religii, gdyż uważana jest tutaj za posłańca. Istnieją nawet ważne festiwale, które są obchodzone w ciągu roku Małpy (co dwanaście lat) oraz specjalny festiwal obchodzony każdego szesnastego roku w Koshin.
Bogato zdobione sanktuarium składa się z kilkunastu budynków położonych w pięknym lesie. Niezliczone rzeźby w drewnie i duże ilości złota były używane do dekoracji budynków w sposób jakiego nie widać gdzie indziej. Toshogu zawiera zarówno Shinto jak i elementy buddyjskie. To było kiedyśtypowe dla miejsc kultu by zawierać elementy obu religii aż do okresu Meiji, gdy Shinto celowo oddzielono od buddyzmu. W całym kraju, elementy Shinto zostały usunięte z buddyjskich świątyń i odwrotnie, ale w Toshogu dwie religie były tak wymieszane, że separacja nie została przeprowadzona do końca.
Całość robi ogromne wrażenie i warto tutaj obejrzeć wszystko i wejść do świątyń. Spacer bokiem , charakterystycznymi kamiennymi schodami też ma swój urok i prowadzi do mauzoleum.
W jednej ze świątyń pięknie ubrany Japończyk opowiada i demonstruje akustykę wewnątrz. Pięknie przełącza się z japońskiego na angielski, tak że czasem trzeba szybko zareagować na dalszy ciąg opowiadania. Wejście do świątyń bez butów ... O tym trzeba pamietać żeby mieć czyste skarpetki bo czasem takie widać:)
Chwilę tutaj spędziliśmy i poszliśmy zwiedzać dalej. Całkiem blisko jest Futarasan Shrine, ale mało ciekawa a dalej Taiyuin Temple. Do sanktuarium wchodzi się przez Bramę Niomon strzeżoną po obu stronach przez dwóch wojowników Nio.Tutaj też warto wejść i obejrzeć świątynię, w której pan pięknie o czymś opowiadał, ale niestety nie zrozumieliśmy po japońsku...
Wróciliśmy powoli spacerkiem rozglądając się za obiadkiem. Prawie już pod koniec, przed centrum turystki zwróciliśmy uwagę na malutką knajpkę z różnorodnym menu japońskim, a w środku zobaczyliśmy białych, więc była to dobra rekomendacja. Zamówiliśmy zestaw złożony z trzech potraw i dodatkowo zupkę miso. Było smaczne a ktoś się pochlapał "pomidorówką" i miał koszulę w kropki ;)
A teraz wracamy shinkansenem do Tokio, niektórzy piszą a reszta śpi, bo wstaliśmy o 6:30 tutejszego czasu czyli o 23:30 polskiego...
Powrót do Tokio bardzo szybki a tutaj zdziwienie. W Tokio mokro i popaduje deszcz - szybkie zakupy ma śniadanie i do hotelu bo jutro wycieczka do ... Nagano.
----------------------------------------------------------------------------------
23 kwietnia 2015 - Nagano
Wczesna pobudka rano .. Juz o 5:15 zadzwonił pierwszy budzik kolejny za 2 minuty. Toaleta ; śniadanko i lecimy do metra i na shinkansen do Nagano. Tam mamy w planie dwie atrakcje: świątynię Zenko-ji oraz małpki w górach.
Już jako stali bywalcy szybko odnajdujemy się na stacji transferowej Tokio. Jesteśmy grubo przed czasem i decydujemy się zrobić poranne zakupy. Kupujemy 2 śniadanka w postaci zestawów sushi - super zapakowane zestawy lądują w naszych plecakach.
Kręcimy się jeszcze trochę po dworcu i idziemy na peron w oczekiwaniu na super pociąg. Wsiadamy i startujemy. Nie wiemy ile jedzie pociąg ale widać że bardzo szybko. W trakcie jazdy konsumujemy nasze drugie śniadanka i z pełnymi brzuszkami dojeżdżamy do Nagano. Do świątyni idziemy na piechotkę, bo to całkiem blisko 1,8 km główną ulicą. Jest jeszcze dostać wcześnie, wiec sklepy są w większości pozamykane.
Przy świątyni za to już tłumy, jest bardzo kolorowo i pełno straganów z różnościami.
Świątynia Zenkoji - mi jest najważniejszą świątynią w Japonii, podobno czymś takim jak Mekka dla muzułmanów. Zbudowana została w 7 wieku i jest w niej umieszczona pierwsza postać buddy, jaka pojawiła się w Japonii.
Według wczesnej historii Świątyni Zenkoji, pierwszy obraz Buddy został przywieziony do Japonii w 522 r, z Królestwa Kudara w Korei. Zwany Ikko Sanzon lub posąg Amida Tathagata jest najbardziej czczonym obiektem świątyni. Zawinięty jak mumia i przechowywany w pudełku za głównym ołtarzem, posąg jest znany jako Hibutsu, co znaczy Tajny Budda i jest zawsze ukryty i całkiem wycofany z życia publicznego. Przykazanie świątyni wymaga absolutnej tajemnicy posągu, nawet arcykapłan świątyni nie moze go ogladać.
Co ciekawe, światynia Zenkoji jest przyjazna wszystkim odmianom buddyzmu i na jej czele stoi zarówno kapłan jak i kapłanka.
Ściągają tu tłumy Japończyków każdego dnia. Nie widzieliśmy turystów, wydawało sie, ze jesteśmy jedyni. Przed swiatynią stoi wysoki monument, którego z nabożeństwem dotykają Japończycy obydwoma rekami, jakby jakiegoś świętego przedmiotu. My oczywiście także :) przy okazji dokumentujemy to na zdjęciach. Potem ustawiamy się w kolejce, jak wszyscy Japończycy i po chwili jakiś mnich kladzie nam po kolei na głowie dziwną czerwoną czapę, kłaniamy się nisko, jak poprzednicy i idziemy dalej. Mam nadzieje, źe spotka nas po tym coś dobrego :)
Tuż przed drzwiami głównymi świątyni stoi metrowy drewniany posąg Binzuru, lekarza, który był wyznawcą Buddy i jednym z szesnastu uczniów, którzy ślubowali pozostać na tym świecie. Budda polecił mu pozostać na ziemi i robić dobre uczynki. Goście wchodzący do świątyni dotykają posągu Binzuru w przekonaniu, że może ich uleczy.
Następnie kupujemy bilecik za tylko 500 YEN każdy i wchodzimy do środka świątyni. Niestety nie wolno robić zdjęć ani filmować. Jest bogato i dostojnie. Elegancko i świątobliwie. Znowu stajemy w kolejce i dochodzimy do stolika z jakaś zmieloną kawą albo czymś takim, wrzucamy pieniążka, kłaniamy sie, wrzucamy odrobinę kawy (albo czegoś innego) na dymiąca kupkę i odchodzimy. Po wyjściu ze świątyni widzimy inna kolejkę, jest to wejście do podziemi, gdzie po ciemku szuka sie klucza do szczęścia. Rezygnujemy z tej atrakcji, gdyż chcemy jeszcze pojechać w Alpy japońskie zobaczyć małpy w gorącej kąpieli.
Tam kupujemy łączone bilety: dojazd plus wejściówka do parku za jedyne 2900 YEN każdy. Najlepsze info w powyższej sprawie dostaliśmy u Pani w Centrum Informacji Turystycznej na dworcu. O 12:10 wsiadamy w lokalny pociąg, który wiezie nas do stacji Yudanaka. Jedziemy 54 minuty. Potem wsiadamy w lokalny bus (wszystko to na zakupiony łączony bilet - przy wejściu na perony oraz do/ z autobusu należy mieć te bilety przy sobie . Po 10 minutach dojeżdżamy autobusem z innymi turystami i wysiadamy na Kanbayashi onsen. Następnie 40 min spacerku, całkiem lekkiego i przyjemnego, bo pogoda jest ekstra i idzie się laskiem co przy słonecznej pogodzie jest fajna wycieczka.
Niestety dochodzi 15-ta, wiec trzeba się udać w drogę powrotną. Z powrotem idziemy spacerkiem przez las i dochodzimy do przystanku autobusowego. Wracamy busem o 16:13 by zdążyć na pociąg do Nagano a potem do Tokio.
Na koniec niespodzianka: pociąg jest bez kierowcy i my jako pasażerowie w pierwszym rzędzie :) Pociąg do Nagano podjechał i mogliśmy usiąść jako pierwsi tuż na przodzie pociągu. Wrażenie niesamowite ! Dopiero, jak wysiedliśmy, to zauważyliśmy, ze maszynista siedział nad nami :) ... U góry . A myśleliśmy ze chociaż przez chwile przejęliśmy stery pociągu ;)
Dojeżdżamy do Nagano - chwilka na pokręcenie się po sklepach i grzecznie maszerujemy na peron z naszym shinkansenem do Tokio.
Wczesna pobudka rano .. Juz o 5:15 zadzwonił pierwszy budzik kolejny za 2 minuty. Toaleta ; śniadanko i lecimy do metra i na shinkansen do Nagano. Tam mamy w planie dwie atrakcje: świątynię Zenko-ji oraz małpki w górach.
Już jako stali bywalcy szybko odnajdujemy się na stacji transferowej Tokio. Jesteśmy grubo przed czasem i decydujemy się zrobić poranne zakupy. Kupujemy 2 śniadanka w postaci zestawów sushi - super zapakowane zestawy lądują w naszych plecakach.
Kręcimy się jeszcze trochę po dworcu i idziemy na peron w oczekiwaniu na super pociąg. Wsiadamy i startujemy. Nie wiemy ile jedzie pociąg ale widać że bardzo szybko. W trakcie jazdy konsumujemy nasze drugie śniadanka i z pełnymi brzuszkami dojeżdżamy do Nagano. Do świątyni idziemy na piechotkę, bo to całkiem blisko 1,8 km główną ulicą. Jest jeszcze dostać wcześnie, wiec sklepy są w większości pozamykane.
Przy świątyni za to już tłumy, jest bardzo kolorowo i pełno straganów z różnościami.
Świątynia Zenkoji - mi jest najważniejszą świątynią w Japonii, podobno czymś takim jak Mekka dla muzułmanów. Zbudowana została w 7 wieku i jest w niej umieszczona pierwsza postać buddy, jaka pojawiła się w Japonii.
Według wczesnej historii Świątyni Zenkoji, pierwszy obraz Buddy został przywieziony do Japonii w 522 r, z Królestwa Kudara w Korei. Zwany Ikko Sanzon lub posąg Amida Tathagata jest najbardziej czczonym obiektem świątyni. Zawinięty jak mumia i przechowywany w pudełku za głównym ołtarzem, posąg jest znany jako Hibutsu, co znaczy Tajny Budda i jest zawsze ukryty i całkiem wycofany z życia publicznego. Przykazanie świątyni wymaga absolutnej tajemnicy posągu, nawet arcykapłan świątyni nie moze go ogladać.
Co ciekawe, światynia Zenkoji jest przyjazna wszystkim odmianom buddyzmu i na jej czele stoi zarówno kapłan jak i kapłanka.
Ściągają tu tłumy Japończyków każdego dnia. Nie widzieliśmy turystów, wydawało sie, ze jesteśmy jedyni. Przed swiatynią stoi wysoki monument, którego z nabożeństwem dotykają Japończycy obydwoma rekami, jakby jakiegoś świętego przedmiotu. My oczywiście także :) przy okazji dokumentujemy to na zdjęciach. Potem ustawiamy się w kolejce, jak wszyscy Japończycy i po chwili jakiś mnich kladzie nam po kolei na głowie dziwną czerwoną czapę, kłaniamy się nisko, jak poprzednicy i idziemy dalej. Mam nadzieje, źe spotka nas po tym coś dobrego :)
Tuż przed drzwiami głównymi świątyni stoi metrowy drewniany posąg Binzuru, lekarza, który był wyznawcą Buddy i jednym z szesnastu uczniów, którzy ślubowali pozostać na tym świecie. Budda polecił mu pozostać na ziemi i robić dobre uczynki. Goście wchodzący do świątyni dotykają posągu Binzuru w przekonaniu, że może ich uleczy.
Następnie kupujemy bilecik za tylko 500 YEN każdy i wchodzimy do środka świątyni. Niestety nie wolno robić zdjęć ani filmować. Jest bogato i dostojnie. Elegancko i świątobliwie. Znowu stajemy w kolejce i dochodzimy do stolika z jakaś zmieloną kawą albo czymś takim, wrzucamy pieniążka, kłaniamy sie, wrzucamy odrobinę kawy (albo czegoś innego) na dymiąca kupkę i odchodzimy. Po wyjściu ze świątyni widzimy inna kolejkę, jest to wejście do podziemi, gdzie po ciemku szuka sie klucza do szczęścia. Rezygnujemy z tej atrakcji, gdyż chcemy jeszcze pojechać w Alpy japońskie zobaczyć małpy w gorącej kąpieli.
uważa się, że wizyta nie raz w życiu zapewni przejście do Krainy Szczęścia. - See more at: https://translate.googleusercontent.com/translate_c?depth=1&hl=pl&prev=search&rurl=translate.google.pl&sl=en&u=http://myoko-nagano.com/zenkoji_temple/&usg=ALkJrhjINsReitvWBuOnqDleU9EUVr1soA#sthash.pFKQAgDN.dpuf
Ponieważ nie za dokładnie wiemy, jak dojechać do parku z małpami śnieżnymi, podpytujemy w punkcie informacyjnym, ale niewiele się dowiadujemy. Wracamy wiec autobusem za 150 YEN do dworca Nagano St.Tam kupujemy łączone bilety: dojazd plus wejściówka do parku za jedyne 2900 YEN każdy. Najlepsze info w powyższej sprawie dostaliśmy u Pani w Centrum Informacji Turystycznej na dworcu. O 12:10 wsiadamy w lokalny pociąg, który wiezie nas do stacji Yudanaka. Jedziemy 54 minuty. Potem wsiadamy w lokalny bus (wszystko to na zakupiony łączony bilet - przy wejściu na perony oraz do/ z autobusu należy mieć te bilety przy sobie . Po 10 minutach dojeżdżamy autobusem z innymi turystami i wysiadamy na Kanbayashi onsen. Następnie 40 min spacerku, całkiem lekkiego i przyjemnego, bo pogoda jest ekstra i idzie się laskiem co przy słonecznej pogodzie jest fajna wycieczka.
Jigokudani, dom małp śniegu jest położony w dolinie rzeki Yokoyu. Ok 200 makaków zamieszkuje park i mimo trudnych warunków obszar ten jest rajem dla małp. Są tutaj szorstkie klify, gorące źródła i ośnieżenie przez jedną trzecią część roku.
Małpy korzystają z kąpieli i bardzo to lubią, bo woda jest gorąca. Spędzamy z małpami całkiem sporo czasu. Pstrykamy setki zdjęć, bo makaki są zabawne, chodzą miedzy ludźmi, kąpią się i pływają. Często sie łuskają, podjadają roślinki , chodzą po skałach albo zawieszają się na linach. Są zarówno duże i takie całkiem malutkie. Należy uważać, bo jak się zaczynaja orientować ze robimy z nich 'numery' zaczynaja krzywo patrzeć i widać, że sie denerwują.Niestety dochodzi 15-ta, wiec trzeba się udać w drogę powrotną. Z powrotem idziemy spacerkiem przez las i dochodzimy do przystanku autobusowego. Wracamy busem o 16:13 by zdążyć na pociąg do Nagano a potem do Tokio.
Na koniec niespodzianka: pociąg jest bez kierowcy i my jako pasażerowie w pierwszym rzędzie :) Pociąg do Nagano podjechał i mogliśmy usiąść jako pierwsi tuż na przodzie pociągu. Wrażenie niesamowite ! Dopiero, jak wysiedliśmy, to zauważyliśmy, ze maszynista siedział nad nami :) ... U góry . A myśleliśmy ze chociaż przez chwile przejęliśmy stery pociągu ;)
Dojeżdżamy do Nagano - chwilka na pokręcenie się po sklepach i grzecznie maszerujemy na peron z naszym shinkansenem do Tokio.
-----------------------------------------------------------------------------
24 kwietnia Tokio i Kamakura
I znowu pobudka wcześnie rano, bo juz o 5:25. Wstajemy i jedziemy na targ rybny, największy i najsłynniejszy w Japonii . Niektórym uczestnikom wakacji trochę to nie na rękę, bo kolejny dzień wstajemy szybciej niż do pracy.
Dojeżdżamy do stacji metra i wyskakujemy ... Tłum ludzi pokazuje, w która stronę powinniśmy się kierować I poddajemy się tłumowi. Dochodzimy do dużego skrzyżowania ( ba a które tu jest małe ;) ) i chwile się zastanawiamy. Dla potwierdzenia podpytujemy napotkaną Japonkę, która na mapie pokazuje nam, w którym kierunku mamy iść. Dochodzimy do wąskich uliczek z ogromną ilością stołów i straganików. Przechadzamy się pomiędzy nimi. Oglądamy rybki, noże, bardzo duże noże, stragany z przyprawami, krążymy ale Krzysztof ma jakiś niedosmak ... Czuje to podświadomie, że to nie jest jego miejsce i czuje się nieswojo. Po drodze dochodzimy do straganu, na którym w muszlach grillują się ostrygi. Zatrzymujemy się przy straganie - może spróbujemy ? Nagle za nami odzywa się dziwnie znajomy głos i język. Aż odwracamy się z wrażenia --- „dzień dobry” słyszymy . Spotykamy 4-kę rodaków rownież chodzących miedzy straganami i czekających na godz 9, bo ponoć od tej godziny jest możliwość wejścia na właściwy targ rybny. Wcześniej nie można, bo odbywają się tam licytacje tuńczyka i inny duży handel. Prawie dwie godziny czekania. Hmm. Idziemy na kawkę i colę. Potem próbujemy wejść na targ, ale pan policjant grzecznie nas odsyła od głównego wejścia. I nie tylko nas, bo inni tez próbują. Ale my w końcu to Polacy i pan Krzysio wymyśla, że może jakoś tak bokiem... No i wchodzimy parę metrów dalej poprzez cześć transportową. No i się zaczyna. Woow ! Inny świat. Świat morza i oceanu. Ryby, skorupiaki, różności. Najwięcej tuńczyka, ogromniastego. Nie wiedziałam, że to taka ogromna ryba. I taka droga.
Panowie tną ją wzdłuż i w poprzek. Jest bardzo ciasno i strasznie tutaj przeszkadzamy, ale widoki są niesamowite. Ciągle ktoś przejeżdża melexem, transport odchodzi bez przerwy, widzimy licytację tuńczyka, ale nic nie rozumiemy.... Wszędzie pełno stworzeń morskich . Można tu kupić dosłownie wszystko. Jesteśmy usatysfakcjonowani i wychodzimy. Uffff. Targ rybny Tsukiji zaliczony !
Ponieważ nie zjedliśmy śniadania, wróciliśmy do budek na sushi. Ale nic nie zjedliśmy, bo ceny nie były zbyt atrakcyjne. Innym razem.
A teraz do kolejki JR i wycieczka do Kamakury ! Do stacji doszliśmy na piechotkę podpytujac po drodze jak tam dojść. Japończycy są bardzo mili i chętnie pomagają. Wsiedliśmy od razu do kolejki linii granatowej Yokosuka Line i jedziemy. Hmm, po 15 min zauważamy, że wjeżdżamy znowu na stacje, z której wyjechaliśmy. Ale numer! Niektóre pociągi mają krótsze trasy i zawracają ! Dobrze, ze nie pojechaliśmy dalej :) wysiadamy i wsiadamy do następnego pociągu . Ten jest OK. Po niecałej godzince wysiadamy w Kito-Kamakura. I następna wycieczka po starej Japonii.
Kamakura to stara stolica, bardzo urokliwa, jest tu wiele świątyń ukrytych w zieleni, z pięknymi ogrodami i ogromny Budda , Great Budda. Turystów także sporo, szczególnie tych japońskich. Bardzo wiele szkolnych wycieczek. Dzieci i młodzież na każdym kroku. Pogoda znowu nam dopisuje, jest słoneczko i całkiem ciepło.
Idziemy na piechotkę od stacji kolejowej Kita-Kamakura w stronę centrum miasta.
Po drodze mijamy świątynie, wchodzimy do jednej małej (300yen) a potem do dwóch największych. Mała Meigetsuin , bardzo urokliwa ze ślicznym ogrodem osadzona w bambusowym lesie.
Duża Kenchoji, też wejście za 300 YEN, piękna i ogromna, cudowne kwiaty i na koniec bajkowy japoński ogród, można przysiąść na ławeczce i odpocząć patrząc na ogród. Sielanka. Świątynie drewniane z zielonymi i czarnymi dachami, bardzo eleganckie.
Przy każdej świątyni w Japonii jest water house, wodny domek, gdzie trzeba opłukać ręce. Do świątyń wchodzimy bez butów i nie wolno robić w nich zdjęć.
Dalej idziemy do największej Świątyni w Kamakurze: Tsurugaoka. Jest to najważniejsze sanktuarium Shinto w mieście, wybudowane w 1063r. Tłum ludzi. Budynki czerwone , kolorowo malowane z szarozielonymi dachami, eleganckie. Jest tu ogromna główna brama, też oczywiście czerwona - tori i dwa budynki, na rożnych wysokościach. Patrząc od bramy widać je obydwa pod górkę. Wejście jest za darmo.
Pozostał nam jeszcze duży Budda, więc idziemy do niego też na piechotkę. Zrobiliśmy już ok 3 km, ale co to dla nas :)
Do dworca głównego w Kamakurze dochodzi się bardzo ciekawymi uliczkami ze sklepikami i rękodziełem. Tu tez sporo ludzi. Jemy lody i idziemy dalej.
Myśleliśmy, że Budda jest blisko, ale wcale nie. Na dworcu jest kącik informacyjny, dostajemy mapki, instrukcje i w drogę. Do buddy można dojechać lokalną kolejką albo dojść spacerkiem , ok 1, 8 km. Idziemy. Pogoda super, po drodze się trochę rozbieramy, widać , że parę osób tez woli spacerek i idzie do buddy pieszo. Dochodzimy całkiem gładko, znowu bileciki po 300 YEN i ... woooow, jaki wielki !!! Super ! Ogromniasty ! Robimy zdjęcia, podziwiamy, odpoczywamy i idziemy dalej :)
Pani w informacji doradziła nam by wejść do jeszcze jednej świątyni, gdzie jest złoty Budda. Jest to niedaleko od Great Budda. Eleganckie budynki, czarno-białe i przepiękny ogród z małym wodospadzikiem. Jest też taras z widokiem na Pacyfik ! Złoty Budda zaliczony. Polecamy. Lecimy na plażę ! 5 min drogi i jest ! Ocean Spokojny !!! Chwila oddechu i nabrania sił.
Wszystkie punkty wycieczki zaliczone. Idziemy na stację kolejową i wracamy już pociągiem do głównej Kamakury. Wskakujemy na pierwsze piętro dworca do restauracji i zamawiamy sushi, zupkę i dodatkowy zestaw z tuńczykiem (trzy klasy tej samej ryby i widać różnicę gołym okiem). Najedzeni i usatysfakcjonowani wracamy do Tokio.
Ponieważ jeszcze nie jest zbyt późno, wpadamy do głównej dzielnicy Shinjuku. Masakra, takich tłumów dawno nie widzieliśmy. Nawet ze stacji było trudno wyjść .
Pochodziliśmy po kolorowych uliczkach i wpadliśmy do sklepu z elektroniką. Wsiąkliśmy. I prawie kupiliśmy coś ekstra. Po czym okazało sie, że to nie jest ekstra i miny nam zrzedły. Wróciliśmy zadowoleni ale i padnięci do hotelu. Jutro wyjazd do Kioto.
I znowu pobudka wcześnie rano, bo juz o 5:25. Wstajemy i jedziemy na targ rybny, największy i najsłynniejszy w Japonii . Niektórym uczestnikom wakacji trochę to nie na rękę, bo kolejny dzień wstajemy szybciej niż do pracy.
Dojeżdżamy do stacji metra i wyskakujemy ... Tłum ludzi pokazuje, w która stronę powinniśmy się kierować I poddajemy się tłumowi. Dochodzimy do dużego skrzyżowania ( ba a które tu jest małe ;) ) i chwile się zastanawiamy. Dla potwierdzenia podpytujemy napotkaną Japonkę, która na mapie pokazuje nam, w którym kierunku mamy iść. Dochodzimy do wąskich uliczek z ogromną ilością stołów i straganików. Przechadzamy się pomiędzy nimi. Oglądamy rybki, noże, bardzo duże noże, stragany z przyprawami, krążymy ale Krzysztof ma jakiś niedosmak ... Czuje to podświadomie, że to nie jest jego miejsce i czuje się nieswojo. Po drodze dochodzimy do straganu, na którym w muszlach grillują się ostrygi. Zatrzymujemy się przy straganie - może spróbujemy ? Nagle za nami odzywa się dziwnie znajomy głos i język. Aż odwracamy się z wrażenia --- „dzień dobry” słyszymy . Spotykamy 4-kę rodaków rownież chodzących miedzy straganami i czekających na godz 9, bo ponoć od tej godziny jest możliwość wejścia na właściwy targ rybny. Wcześniej nie można, bo odbywają się tam licytacje tuńczyka i inny duży handel. Prawie dwie godziny czekania. Hmm. Idziemy na kawkę i colę. Potem próbujemy wejść na targ, ale pan policjant grzecznie nas odsyła od głównego wejścia. I nie tylko nas, bo inni tez próbują. Ale my w końcu to Polacy i pan Krzysio wymyśla, że może jakoś tak bokiem... No i wchodzimy parę metrów dalej poprzez cześć transportową. No i się zaczyna. Woow ! Inny świat. Świat morza i oceanu. Ryby, skorupiaki, różności. Najwięcej tuńczyka, ogromniastego. Nie wiedziałam, że to taka ogromna ryba. I taka droga.
Ponieważ nie zjedliśmy śniadania, wróciliśmy do budek na sushi. Ale nic nie zjedliśmy, bo ceny nie były zbyt atrakcyjne. Innym razem.
A teraz do kolejki JR i wycieczka do Kamakury ! Do stacji doszliśmy na piechotkę podpytujac po drodze jak tam dojść. Japończycy są bardzo mili i chętnie pomagają. Wsiedliśmy od razu do kolejki linii granatowej Yokosuka Line i jedziemy. Hmm, po 15 min zauważamy, że wjeżdżamy znowu na stacje, z której wyjechaliśmy. Ale numer! Niektóre pociągi mają krótsze trasy i zawracają ! Dobrze, ze nie pojechaliśmy dalej :) wysiadamy i wsiadamy do następnego pociągu . Ten jest OK. Po niecałej godzince wysiadamy w Kito-Kamakura. I następna wycieczka po starej Japonii.
Kamakura to stara stolica, bardzo urokliwa, jest tu wiele świątyń ukrytych w zieleni, z pięknymi ogrodami i ogromny Budda , Great Budda. Turystów także sporo, szczególnie tych japońskich. Bardzo wiele szkolnych wycieczek. Dzieci i młodzież na każdym kroku. Pogoda znowu nam dopisuje, jest słoneczko i całkiem ciepło.
Idziemy na piechotkę od stacji kolejowej Kita-Kamakura w stronę centrum miasta.
Po drodze mijamy świątynie, wchodzimy do jednej małej (300yen) a potem do dwóch największych. Mała Meigetsuin , bardzo urokliwa ze ślicznym ogrodem osadzona w bambusowym lesie.
Duża Kenchoji, też wejście za 300 YEN, piękna i ogromna, cudowne kwiaty i na koniec bajkowy japoński ogród, można przysiąść na ławeczce i odpocząć patrząc na ogród. Sielanka. Świątynie drewniane z zielonymi i czarnymi dachami, bardzo eleganckie.
Przy każdej świątyni w Japonii jest water house, wodny domek, gdzie trzeba opłukać ręce. Do świątyń wchodzimy bez butów i nie wolno robić w nich zdjęć.
Dalej idziemy do największej Świątyni w Kamakurze: Tsurugaoka. Jest to najważniejsze sanktuarium Shinto w mieście, wybudowane w 1063r. Tłum ludzi. Budynki czerwone , kolorowo malowane z szarozielonymi dachami, eleganckie. Jest tu ogromna główna brama, też oczywiście czerwona - tori i dwa budynki, na rożnych wysokościach. Patrząc od bramy widać je obydwa pod górkę. Wejście jest za darmo.
Pozostał nam jeszcze duży Budda, więc idziemy do niego też na piechotkę. Zrobiliśmy już ok 3 km, ale co to dla nas :)
Do dworca głównego w Kamakurze dochodzi się bardzo ciekawymi uliczkami ze sklepikami i rękodziełem. Tu tez sporo ludzi. Jemy lody i idziemy dalej.
Myśleliśmy, że Budda jest blisko, ale wcale nie. Na dworcu jest kącik informacyjny, dostajemy mapki, instrukcje i w drogę. Do buddy można dojechać lokalną kolejką albo dojść spacerkiem , ok 1, 8 km. Idziemy. Pogoda super, po drodze się trochę rozbieramy, widać , że parę osób tez woli spacerek i idzie do buddy pieszo. Dochodzimy całkiem gładko, znowu bileciki po 300 YEN i ... woooow, jaki wielki !!! Super ! Ogromniasty ! Robimy zdjęcia, podziwiamy, odpoczywamy i idziemy dalej :)
Pani w informacji doradziła nam by wejść do jeszcze jednej świątyni, gdzie jest złoty Budda. Jest to niedaleko od Great Budda. Eleganckie budynki, czarno-białe i przepiękny ogród z małym wodospadzikiem. Jest też taras z widokiem na Pacyfik ! Złoty Budda zaliczony. Polecamy. Lecimy na plażę ! 5 min drogi i jest ! Ocean Spokojny !!! Chwila oddechu i nabrania sił.
Wszystkie punkty wycieczki zaliczone. Idziemy na stację kolejową i wracamy już pociągiem do głównej Kamakury. Wskakujemy na pierwsze piętro dworca do restauracji i zamawiamy sushi, zupkę i dodatkowy zestaw z tuńczykiem (trzy klasy tej samej ryby i widać różnicę gołym okiem). Najedzeni i usatysfakcjonowani wracamy do Tokio.
Ponieważ jeszcze nie jest zbyt późno, wpadamy do głównej dzielnicy Shinjuku. Masakra, takich tłumów dawno nie widzieliśmy. Nawet ze stacji było trudno wyjść .
Pochodziliśmy po kolorowych uliczkach i wpadliśmy do sklepu z elektroniką. Wsiąkliśmy. I prawie kupiliśmy coś ekstra. Po czym okazało sie, że to nie jest ekstra i miny nam zrzedły. Wróciliśmy zadowoleni ale i padnięci do hotelu. Jutro wyjazd do Kioto.
--------------------------------------------------------
25 kwietnia Kioto
Baaaaardzo wczesna pobudka, budziki nastawione na 5:15 i 5:20. Szybkie dopakowanie, śniadanie, wymeldowanie z hotelu i z głównego dworca w Tokio o 7:03 wyjeżdżamy shinkansenem do Kioto.
Kioto wita nas letnią słoneczna pogodą a jest godz 9:47 . Dworzec kolejowy robi ogromne wrażenie . Kilka poziomów z peronami, co najmniej kilkanaście linii pociągów i metra a do tego przy dworcu kolejowym zlokalizowany dworzec autobusowy.
Trochę zajmuje nam znalezienie właściwego wyjścia , kilka prób podjętych z obsługą stacji kończy sie fiaskiem - niestety z angielskim dość słabo. W końcu trafiamy na informację z poprawną obsługą w j.angielskim i najważniejsze docieramy do peronu i pociągu, którym mamy dojechać w okolice hotelu. Docieramy do stacji Inari i widzimy turystów idących w jednym kierunku, co oznacza że nasz hotel jest w przeciwnym kierunku . Tak, tak hotel mamy w pobliżu jednej z najpiękniejszych świątyń i sporo tu przybywa ludzi by obejrzeć Fushimi Inari Shrine. Po ok 15 min docieramy do hotelu Urban Kyoto Hotel. Jak zwykle zostawiamy bagaże bo doba zaczyna sie o 14, szybkie odświeżenie i lecimy na ' miasto'.
Zaczynamy od światyni przy naszej stacji metra.
Docieramy do niej około 12ej. Pogoda jest super , bardzo słonecznie ,prawdziwe lato : krótkie rękawki , spodenki i sandałki. Zwiedzamy świątynie Fushimi Inari Shrine, robimy super zdjęcia, przy okazji spotykamy znajomych z wycieczki do Nikko - chyba mają analogiczną trasę jak my - ciekawe gdzie sie jeszcze spotkamy :). Przy swiatyni zaczynamy zauważać kobiety w kimonach - udaje nam sie nawet zapytać i dostać zgodę na wspólne fotki ... Super . Ale to jeszcze nie te prawdziwe gejsze , niedługo przekonamy że bedzie na co popatrzeć . Sama świątynia super , z mnóstwem czerwonych bram tori , robimy wycieczkę tymi bramami . Jest ich tysiące na każdej z nich napisy , niestety nie do rozszyfrowania przez nas . Kończymy zwiedzanie swiatyni i udajemy sie w drogę do stacji kolejki Inari, ale schodząc do stacji wchodzimy w cudowne wąskie małe uliczki z mnóstwem sklepików i straganów. Nie sposób je ominąć i choćby na chwile do nich nie zajrzeć . Oczywiście schodzi nam tu chwile zanim dotrzemy na stacje. W końcu jest , siadamy w naszą kolejkę i ruszamy w kierunku stacji Kyoto Station. Tu znowu chwile błądzimy zanim znajdziemy właściwa informacje, która nas dobrze pokieruje. Dzisiaj skorzystamy z przejazdów autobusowych - kupujemy całodzienny bilet autobusowy na wszystkie linie autobusów ( płacimy 500 yenow za szt - pojedynczy przejazd kosztuje 250 wiec jeśli planujecie przejechać conajmniej 3 autobusami to koszt sie juz zwraca).
Wsiadamy w autobus nr 12 - peron D1 i ruszamy do dzielnicy Gion. Po drodze wysiadamy przystanek wcześniej, na Kiyomizu - michi gdyż na mapie i w przewodniku odczytujemy ze jest tu w pobliżu rownież znany Kiyomizudera Temple. Wysiadamy z autobusu co jest tutaj super zorganizowane. Z autobusu wysiada sie zawsze przednimi drzwiami i albo uiszcza opłatę u kierowcy lub kasuje bilet lub pokazuje, że mamy. Wsiadanie następuje środkowymi drzwiami i nikt sie nie tłoczy wszyscy grzecznie ustawiają sie do autobusu i wsiadają zgodnie z kolejnością oczekiwania.( chyba u nas by sie to nie udało ). Na piechotkę dochodzimy do Temple ... Super taki w starym stylu a do tego lokalizacja i położenie wsród uliczek, sklepików ... Zaczynamy czuć klimat Kioto. Następnie spacerujemy alejkami miedzy domami , a kimonek i nawet gejsz coraz więcej i my tez mamy coraz wiecej zdjeć - niektóre z ukrycia a z niektórymi się zaprzyjazniamy sie . Zaczynamy odróżniać ( tzn ja Krzysztof zaczynam odróżniać, które to te prawdziwe a które jeszcze sie uczą lub wypożyczyły strój). Po drodze zatrzymujemy sie w malutkiej ale super restauracyjce z ogródkiem i oczkiem wodnym w środku i tutaj zjadamy lunchyk.
Po chwili oddechu idziemy dalej. Po drodze jeszcze zwiedzamy kilka świątyń , jest ich tu zatrzęsienie. Dzielnica jest cudowna, taka w starym stylu, oddaje ducha Japonii.
I schodzimy w dzielnice tzw czerwonych latarni. Robimy spacer, trochę fotografii i ladujemy na kawce w Starbucks'ie. Pomyśleliśmy o tym, by poczekać do zmroku i obejrzeć uliczkę czerwonych latarni , jak juz będzie ciemno. Ale po krótkiej chwili i namyśle postanawiamy podjechać jeszcze do zamku.
Wsiadamy w autobus 12 przy Gion i jedziemy. Niestety tutaj tez dopada cywilizacja i krotki kawałek trasy jedziemy prawie 0,5 godziny. Docieramy pod zamek Nijojo castel . I co, rozczarowanie, zamknięty. Tutaj wszystko czynne do 16ej. Ale wrócimy jeszcze w dzień, może da sie wejść i obejrzeć w środku. Robi sie późno , a nas dopada zmęczenie. Rezygnujemy z powrotu do Gijon i wracamy autobusem do centralnej stacji Kioto.
Może wrócimy do naszego hotelu autobusem ? Wsiadamy do busa nr 5 i jedziemy. Ale nie zgadza sie następny przystanek, którego nazwa wyświetla sie przy kierowcy. Pytamy kierowcę o co chodzi i dowiadujemy sie, że są dwa autobusy nr 5, jadący na północ i jadący na południe. I ten nie jest dla nas właściwy, bo my musimy jechać na południe. Wysiadamy i wracamy na dworżec. Na szczęście, jest blisko. Pani w informacji autobusowej informuje nas, że nasz przystanek jest po przeciwnej stronie dworca. Nie udaje nam sie go znależć. Masakra. Po przejściu strasznie długiej trasy, wkurzeni wracamy do naszego JRa . Biegniemy do pociągu , który zaraz odjedzie, nr 10 linii Nara. Uff.
2. warto pamietać ze doba hotelowa zaczyna sie o godz 14 i wcześniej nie chcą wydawać pokoju - trzeba być przygotowanym , aby mieć rzeczy do przebrania po podróży a bagaże zostawić w przechowalni hotelowej lub dworcowej
3. Zwiedzanie świątyń i zabytków kończy sie ok 16 i po tej godzinie nie da się do nich dostać.
4. warto doczytywać sie uważnie środkom transportu gdyż np autobus linii nr5 nie musi być jeden w mieście ( tak jak doświadczylismy tego w Kioto)
5. warto doczytywać sie w typy kolejek nawet jeśli jadą 3 w jednym waszym kierunku, gdyż może sie okazać że nie wszystkie zatrzymują sie na waszej stacji ( powinnismy jechać kolejka typu Local a pojechaliśmy typu Rapid przez co niestety musieliśmy sie przejechać z powrotem).
6. warto kupować bilety całodniowe, są bardzo opłacalne, a linie autobusowe są bardzo dobrże rozwinięte w Kioto.
7. bilety JR są super rozwiązaniem dla turysty, używasz pociągów JR i nie musisz sie martwić o dodatkowe opłaty.
---------------------------------------------------------------------------
Baaaaardzo wczesna pobudka, budziki nastawione na 5:15 i 5:20. Szybkie dopakowanie, śniadanie, wymeldowanie z hotelu i z głównego dworca w Tokio o 7:03 wyjeżdżamy shinkansenem do Kioto.
Kioto wita nas letnią słoneczna pogodą a jest godz 9:47 . Dworzec kolejowy robi ogromne wrażenie . Kilka poziomów z peronami, co najmniej kilkanaście linii pociągów i metra a do tego przy dworcu kolejowym zlokalizowany dworzec autobusowy.
Trochę zajmuje nam znalezienie właściwego wyjścia , kilka prób podjętych z obsługą stacji kończy sie fiaskiem - niestety z angielskim dość słabo. W końcu trafiamy na informację z poprawną obsługą w j.angielskim i najważniejsze docieramy do peronu i pociągu, którym mamy dojechać w okolice hotelu. Docieramy do stacji Inari i widzimy turystów idących w jednym kierunku, co oznacza że nasz hotel jest w przeciwnym kierunku . Tak, tak hotel mamy w pobliżu jednej z najpiękniejszych świątyń i sporo tu przybywa ludzi by obejrzeć Fushimi Inari Shrine. Po ok 15 min docieramy do hotelu Urban Kyoto Hotel. Jak zwykle zostawiamy bagaże bo doba zaczyna sie o 14, szybkie odświeżenie i lecimy na ' miasto'.
Zaczynamy od światyni przy naszej stacji metra.
Docieramy do niej około 12ej. Pogoda jest super , bardzo słonecznie ,prawdziwe lato : krótkie rękawki , spodenki i sandałki. Zwiedzamy świątynie Fushimi Inari Shrine, robimy super zdjęcia, przy okazji spotykamy znajomych z wycieczki do Nikko - chyba mają analogiczną trasę jak my - ciekawe gdzie sie jeszcze spotkamy :). Przy swiatyni zaczynamy zauważać kobiety w kimonach - udaje nam sie nawet zapytać i dostać zgodę na wspólne fotki ... Super . Ale to jeszcze nie te prawdziwe gejsze , niedługo przekonamy że bedzie na co popatrzeć . Sama świątynia super , z mnóstwem czerwonych bram tori , robimy wycieczkę tymi bramami . Jest ich tysiące na każdej z nich napisy , niestety nie do rozszyfrowania przez nas . Kończymy zwiedzanie swiatyni i udajemy sie w drogę do stacji kolejki Inari, ale schodząc do stacji wchodzimy w cudowne wąskie małe uliczki z mnóstwem sklepików i straganów. Nie sposób je ominąć i choćby na chwile do nich nie zajrzeć . Oczywiście schodzi nam tu chwile zanim dotrzemy na stacje. W końcu jest , siadamy w naszą kolejkę i ruszamy w kierunku stacji Kyoto Station. Tu znowu chwile błądzimy zanim znajdziemy właściwa informacje, która nas dobrze pokieruje. Dzisiaj skorzystamy z przejazdów autobusowych - kupujemy całodzienny bilet autobusowy na wszystkie linie autobusów ( płacimy 500 yenow za szt - pojedynczy przejazd kosztuje 250 wiec jeśli planujecie przejechać conajmniej 3 autobusami to koszt sie juz zwraca).
Wsiadamy w autobus nr 12 - peron D1 i ruszamy do dzielnicy Gion. Po drodze wysiadamy przystanek wcześniej, na Kiyomizu - michi gdyż na mapie i w przewodniku odczytujemy ze jest tu w pobliżu rownież znany Kiyomizudera Temple. Wysiadamy z autobusu co jest tutaj super zorganizowane. Z autobusu wysiada sie zawsze przednimi drzwiami i albo uiszcza opłatę u kierowcy lub kasuje bilet lub pokazuje, że mamy. Wsiadanie następuje środkowymi drzwiami i nikt sie nie tłoczy wszyscy grzecznie ustawiają sie do autobusu i wsiadają zgodnie z kolejnością oczekiwania.( chyba u nas by sie to nie udało ). Na piechotkę dochodzimy do Temple ... Super taki w starym stylu a do tego lokalizacja i położenie wsród uliczek, sklepików ... Zaczynamy czuć klimat Kioto. Następnie spacerujemy alejkami miedzy domami , a kimonek i nawet gejsz coraz więcej i my tez mamy coraz wiecej zdjeć - niektóre z ukrycia a z niektórymi się zaprzyjazniamy sie . Zaczynamy odróżniać ( tzn ja Krzysztof zaczynam odróżniać, które to te prawdziwe a które jeszcze sie uczą lub wypożyczyły strój). Po drodze zatrzymujemy sie w malutkiej ale super restauracyjce z ogródkiem i oczkiem wodnym w środku i tutaj zjadamy lunchyk.
Po chwili oddechu idziemy dalej. Po drodze jeszcze zwiedzamy kilka świątyń , jest ich tu zatrzęsienie. Dzielnica jest cudowna, taka w starym stylu, oddaje ducha Japonii.
I schodzimy w dzielnice tzw czerwonych latarni. Robimy spacer, trochę fotografii i ladujemy na kawce w Starbucks'ie. Pomyśleliśmy o tym, by poczekać do zmroku i obejrzeć uliczkę czerwonych latarni , jak juz będzie ciemno. Ale po krótkiej chwili i namyśle postanawiamy podjechać jeszcze do zamku.
Wsiadamy w autobus 12 przy Gion i jedziemy. Niestety tutaj tez dopada cywilizacja i krotki kawałek trasy jedziemy prawie 0,5 godziny. Docieramy pod zamek Nijojo castel . I co, rozczarowanie, zamknięty. Tutaj wszystko czynne do 16ej. Ale wrócimy jeszcze w dzień, może da sie wejść i obejrzeć w środku. Robi sie późno , a nas dopada zmęczenie. Rezygnujemy z powrotu do Gijon i wracamy autobusem do centralnej stacji Kioto.
Może wrócimy do naszego hotelu autobusem ? Wsiadamy do busa nr 5 i jedziemy. Ale nie zgadza sie następny przystanek, którego nazwa wyświetla sie przy kierowcy. Pytamy kierowcę o co chodzi i dowiadujemy sie, że są dwa autobusy nr 5, jadący na północ i jadący na południe. I ten nie jest dla nas właściwy, bo my musimy jechać na południe. Wysiadamy i wracamy na dworżec. Na szczęście, jest blisko. Pani w informacji autobusowej informuje nas, że nasz przystanek jest po przeciwnej stronie dworca. Nie udaje nam sie go znależć. Masakra. Po przejściu strasznie długiej trasy, wkurzeni wracamy do naszego JRa . Biegniemy do pociągu , który zaraz odjedzie, nr 10 linii Nara. Uff.
Praktyczne wskazówki czyli czego doświadczylismy na własnej skórze dzisiaj:
1. nauczyliśmy się, że hotel powinno sie wybierać w okolicy transportu tzw JR ... Wtedy idealnie dojeżdżamy bez zbędnych i dodatkowych opłat za dojazdy i szukanie komunikacji dodatkowej a dodatkowo opłaty mieszcza sie w ramach JR biletu zamówionego jeszcze w kraju. Najlepiej, jak hotel jest niedaleko głównego dworca.2. warto pamietać ze doba hotelowa zaczyna sie o godz 14 i wcześniej nie chcą wydawać pokoju - trzeba być przygotowanym , aby mieć rzeczy do przebrania po podróży a bagaże zostawić w przechowalni hotelowej lub dworcowej
3. Zwiedzanie świątyń i zabytków kończy sie ok 16 i po tej godzinie nie da się do nich dostać.
4. warto doczytywać sie uważnie środkom transportu gdyż np autobus linii nr5 nie musi być jeden w mieście ( tak jak doświadczylismy tego w Kioto)
5. warto doczytywać sie w typy kolejek nawet jeśli jadą 3 w jednym waszym kierunku, gdyż może sie okazać że nie wszystkie zatrzymują sie na waszej stacji ( powinnismy jechać kolejka typu Local a pojechaliśmy typu Rapid przez co niestety musieliśmy sie przejechać z powrotem).
6. warto kupować bilety całodniowe, są bardzo opłacalne, a linie autobusowe są bardzo dobrże rozwinięte w Kioto.
7. bilety JR są super rozwiązaniem dla turysty, używasz pociągów JR i nie musisz sie martwić o dodatkowe opłaty.
---------------------------------------------------------------------------
26 kwietnia 2015 Nagoya
Dzisiaj jedziemy do miasta Toyoty/ Toyody.
Pogoda sprawdzona - ma być piękna, więc wycieczka też będzie udana. Mamy zaplanowane trzy główne punkty:
1. Muzeum Przemysłu i Technologii Toyoty
2. Atsuta Shrine
3. Nagoya Castle
Na dworcu w Nagoyi uzyskujemy informacje i jedziemy pociągiem JR do Atsuta Shrine.
Wysiadamy na stacji linii JR i w kierunku swiatyni idziemy piechotą. Dochodzimy na miejsce - Jest to duża obszarowo świątynia Shinto (podobno zajmuje teren 200 000 m2), bardzo ważna dla Japończyków , zbudowana 1900 lat temu, z ogromnym parkiem, gdzie drzewa wrastają w siebie, a koguty pieją wsród gałęzi na drzewach. Szybko obeszlismy teren , bo nie jest on tak okazały jak nam się wydawał ale może porównujemy do naszych wrażeń nawet tych z ostatnich dni. Przy okazji zajrzeliśmy jeszcze do małego muzeum, ale wszystko było po japońsku i eksponaty skromne choć stary papirus, miecze i kilka obrazów oraz strojów zrobiło wrażenie. Był to najdalszy punkt programu.
W drugiej kolejności mieliśmy dojechać JRem do muzeum, ale okazało się to niemożliwe. Wróciliśmy wiec na centralną stacje Nagoi i stamtąd lokalnymi liniami kolejowymi Meitetsu , bileciki po 170 YEN , dojechaliśmy nawet szybko do celu.
Muzeum usytuowane jest bardzo blisko stacji Sako i ma bardzo dobre opinie, które wyczytaliśmy w internecie.
W końcu my tez jeździmy Toyotą, więc nie mogliśmy tego pominąć :)
Jest to miejsce bardzo nowoczesne, położone na terenach dawnej fabryki Toyoty. W 1994 r otwarto tam muzeum. W środku jest mnóstwo wszystkiego, zaczynajac od multimedialnego początku. Pierwsze hale , to stara historia, kiedy to Toyoda zajmowała sie przemysłem włókienniczym i była jeszcze Toyodą od nazwiska właściciela a nie Toyotą. Sa tam przeróżne maszyny tkackie , stare i te bardzo nowoczesne, działające, bo można popatrzeć na prezentacje ich działania. Dalej są sale dotyczące rozwoju techniki automobilowej, historia fabryki, historia rodziny Toyody i w końcu hala z prototypami , w tym z drewna , no i hala z całą linią produkcyjną i samochodami. Pokazana jest cala historia oraz linia produkcyjna samochodu od tych najstarszych jeszcze ręcznie wyrabianych po najnowsze linie z użyciem robotów. Co najlepsze większość z eksponatów działa i po naciśnięciu przycisku start się prezentacja. Na koniec jest sala dla dzieci, takie małe Centrum Kopernika jak w Warszawie . Bileciki wstępu do muzeum tylko 500 YEN. Generalnie bardzo fajne i polecamy i podpisujemy się pod rekomendacja internautów.
Trzecim punktem naszej wyprawy jest zamek Nagoya: Nagoya Castle. Zamek pochodzi z 1525 roku. Ale jak do niego dojechać ? Odkrywamy bilety dobowe na metro za 600 YEN, kupujemy jeden, bo Krzysztof na kartę Suica jeszcze z Tokyo, która też tu działa i jedziemy metrem na stacje Shiyakuso. Zamek jest bardzo blisko i są wskazówki jak dojść. Ogradzają go ogromne mury z kamieni. Bilecik 500 YEN :) Ma sześć pięter z czego pięć jest widocznych. Przed zamkiem piękny odbudowany budynek z wnętrzem do zwiedzania. Jest to rekonstrukcja japońskiego wnętrza z przepięknymi ścianami ozdobionymi malunkami w zwierzęta i rośliny. Nie jestem pewna czy są to oryginały, raczej kopie. Dalej prosty budynek, gdzie wewnątrz toczy sie odbudowa dwóch podobnych budynków do tego zwiedzanego. Bedą trzy takie same przed zamkiem. Zakładamy budowlane kaski i idziemy oglądać budowane konstrukcje. Bardzo ciekawe doświadczenie :)- można zobaczyć jak remontują i odnawiają swoje historyczne obiekty. Budynki są budowane oczywiście z drewna i pokrywane drewnianymi deszczółkami bardzo misternie. Wychodzimy i naszym oczom ukazuje sie zamek Nagoya w całej okazałości. Wysoki i dostojny, bardzo ładny. Można wejść do środka .
Zamek powstał w 1525 rokui był siedzibą jednego z klanów Owari Tokugawa. Podczas II wojny światowej pełnił funkcje kwatery garnizonu i obozu dla jeńcow. My wjeżdżamy windą na ostatni poziom i schodzimy z góry schodami zatrzymując sie na każdym poziomie. Ostatnie piętro jest widokowe i można obejrzeć okolicę z góry. Inne piętra to wnętrza , ekspozycja broni itp.
Po wyjściu z zamku postanawiamy pojechać jeszcze do rekomendowanej przez panią na dworcu kolejowym w informacji świątyni Kannon ........... Dojeżdżamy na miejsce
- Jest piękna, duża i warta
obejrzenia. Można do niej dojechać metrem. A za nią .... City Hall. Bardzo fajne uliczki ze sklepami. Mnóstwo sklepów i pamiątek. Ludzie są tak mili, że sami nas zaczepiają i robią zdjęcia. Naprawdę super klimat , idziemy dalej i W jednym z nich kupujemy bardzo ładne pamiątki z Japonii. Wybór jest ogromny i można płacić kartą ! W końcu. Dodam tylko, że to były najlepsze zakupy podczas całej podrózy !
Zmęczeni wracamy na dworzec do Nagoyi aby zdążyć na nasz pociąg do Kioto. Nieprawdopodobne na dworcu co 4-5 minut odjeżdża pociąg a informacja jest tak podawana, że nie sposób przegapić pociągu. Po ok 55 minutach dojeżdżamy do Kioto i znanym juz korytarzem dworcowym trafiamy na nasz peron na lokalny pociąg do Inari linia JR nara line i dojeżdżamy na stację końcową ;)
--------------------------------------------------------------------
27 kwietnia Arashiyama i Kioto
Dzisiaj sie wysypiamy. Hurra !
Wychodzimy dopiero o dziewiątej i jedziemy na cetralną stacje Kioto. Stąd pociągiem JR jedziemy do niedalekiej Arashiyamy. Mamy tam w planie co najmniej trzy pozycje, a może i więcej. Wysiadamy na stacji Arashiyama i od razu widzimy punkt informacji turystycznej z rożnymi mapkami. Mapki to tutaj standard przy każdej atrakcji turystycznej i jak się trafi jeszcze na osobę komunikującą się w języku angielskim , to sporo informacji można zdobyć.
Wychodzimy ze stacji i kierujemy się… no wlasnie ... Chyba poszliśmy za tłumem, nie w tym kierunku co potrzeba , bo mieliśmy zacząć od świątyni, jak radził dobrze poinformowany nasz przewodnik w PDF-ie, niemniej dochodzimy do kierunkowskazu: bamboo forest. Mieliśmy trochę inna agendę ale juz trudno, idziemy w kierunku bambusowego lasu.
Po ok 25 min spacerkiem docieramy do wejścia. Kuuuupaa ludzi i wszyscy robią zdjęcia. My też nie zostajemy w tyle i rownież wyciągamy aparat i kamerę. Widoki są niesamowite !
Chwilę spacerujemy po lesie i wracamy do swiatyni . To Tenryuji Temple. Kupujemy bilety i wchodzimy do środka . Jest super do tego w słońcu zarówno budowle jak i park z pięknymi widokami. Trochę jesteśmy zaskoczeni, bo nie za bardzo mamy jak wejść do środka świątyni - dopiero po ok 1 godz jak dochodzimy do niej z innej strony widzimy odrębne wejście. Jest super a do tego fajna wakacyjna pogoda.
Idziemy dalej na piechotkę. Poddajemy sie tłumowi i trafiamy na główna ulicę tej mieściny z wieloma sklepami zarówno spożywczymi jak i pamiątkarskimi. Tak idąc docieramy do mostu. W słoneczne popołudnie wygląda naprawdę rewelacyjnie. Robimy zdjęcia i kończymy sesję przy moście Togetsukyo Bridge.
Postanowiliśmy jeszcze w tym dniu zahaczyć o ogrody Kyoto Imperial. Upał daje nam we znaki, jest chyba ze 30 stopni w słońcu. Docieramy do dworca w Kioto i zanim wyruszamy do ogrodów pałacowych zwiedzamy ogromny dworzec w Kioto. Wjeżdżamy na sky garden i oglądamy Kioto z góry.
Tam również wpadamy na pomysł aby coś zjeść na obiadek. Trafiamy do całego sektora z jedzeniem i decydujemy sie wybrać lunchyk ale najpierw płaci się w maszynie a dopiero z bilecikiem zakupu wchodzi do środka i wcina obiadek. Tak robimy z pomocą lokalnej obsługi. Trochę na migi trochę in english dajemy radę i z pełnymi brzuszkami ruszamy dalej.
Idziemy do imperial park. Idziemy... Idziemy... Idziemy i dojść nie możemy ... W końcu po ok 1 godz spaceru docieramy. Wchodzimy, niestety jest tuż przed 16 i wszyscy raczej idą w przeciwnym kierunku. Ale co tam wchodzimy, trochę spacerujemy, ogromny teren, zmęczeni siadamy a właściwie kładziemy się na ławeczkach i chyba nawet łapiemy krótką drzemkę na powietrzu pod drzewami. Upał straszliwy , słońce przygrzewa czachy. Jest super ale park nie za specjalny. Park jak park. Niestety trzeba wracać. Docieramy padnięci na dworzec w Kioto i z niemałym trudem odnajdujemy naszą linię JR. Docieramy do hotelu ... Mały pokój ale znowu, jak co dzień wszystko posprzątane, sterylnie wyczyszczona samolotowa kabina łazienkowa ;) .
--------------------------------------------------------------------------Dzisiaj jedziemy do miasta Toyoty/ Toyody.
Pogoda sprawdzona - ma być piękna, więc wycieczka też będzie udana. Mamy zaplanowane trzy główne punkty:
1. Muzeum Przemysłu i Technologii Toyoty
2. Atsuta Shrine
3. Nagoya Castle
Na dworcu w Nagoyi uzyskujemy informacje i jedziemy pociągiem JR do Atsuta Shrine.
Wysiadamy na stacji linii JR i w kierunku swiatyni idziemy piechotą. Dochodzimy na miejsce - Jest to duża obszarowo świątynia Shinto (podobno zajmuje teren 200 000 m2), bardzo ważna dla Japończyków , zbudowana 1900 lat temu, z ogromnym parkiem, gdzie drzewa wrastają w siebie, a koguty pieją wsród gałęzi na drzewach. Szybko obeszlismy teren , bo nie jest on tak okazały jak nam się wydawał ale może porównujemy do naszych wrażeń nawet tych z ostatnich dni. Przy okazji zajrzeliśmy jeszcze do małego muzeum, ale wszystko było po japońsku i eksponaty skromne choć stary papirus, miecze i kilka obrazów oraz strojów zrobiło wrażenie. Był to najdalszy punkt programu.
W drugiej kolejności mieliśmy dojechać JRem do muzeum, ale okazało się to niemożliwe. Wróciliśmy wiec na centralną stacje Nagoi i stamtąd lokalnymi liniami kolejowymi Meitetsu , bileciki po 170 YEN , dojechaliśmy nawet szybko do celu.
Muzeum usytuowane jest bardzo blisko stacji Sako i ma bardzo dobre opinie, które wyczytaliśmy w internecie.
W końcu my tez jeździmy Toyotą, więc nie mogliśmy tego pominąć :)
Jest to miejsce bardzo nowoczesne, położone na terenach dawnej fabryki Toyoty. W 1994 r otwarto tam muzeum. W środku jest mnóstwo wszystkiego, zaczynajac od multimedialnego początku. Pierwsze hale , to stara historia, kiedy to Toyoda zajmowała sie przemysłem włókienniczym i była jeszcze Toyodą od nazwiska właściciela a nie Toyotą. Sa tam przeróżne maszyny tkackie , stare i te bardzo nowoczesne, działające, bo można popatrzeć na prezentacje ich działania. Dalej są sale dotyczące rozwoju techniki automobilowej, historia fabryki, historia rodziny Toyody i w końcu hala z prototypami , w tym z drewna , no i hala z całą linią produkcyjną i samochodami. Pokazana jest cala historia oraz linia produkcyjna samochodu od tych najstarszych jeszcze ręcznie wyrabianych po najnowsze linie z użyciem robotów. Co najlepsze większość z eksponatów działa i po naciśnięciu przycisku start się prezentacja. Na koniec jest sala dla dzieci, takie małe Centrum Kopernika jak w Warszawie . Bileciki wstępu do muzeum tylko 500 YEN. Generalnie bardzo fajne i polecamy i podpisujemy się pod rekomendacja internautów.
Trzecim punktem naszej wyprawy jest zamek Nagoya: Nagoya Castle. Zamek pochodzi z 1525 roku. Ale jak do niego dojechać ? Odkrywamy bilety dobowe na metro za 600 YEN, kupujemy jeden, bo Krzysztof na kartę Suica jeszcze z Tokyo, która też tu działa i jedziemy metrem na stacje Shiyakuso. Zamek jest bardzo blisko i są wskazówki jak dojść. Ogradzają go ogromne mury z kamieni. Bilecik 500 YEN :) Ma sześć pięter z czego pięć jest widocznych. Przed zamkiem piękny odbudowany budynek z wnętrzem do zwiedzania. Jest to rekonstrukcja japońskiego wnętrza z przepięknymi ścianami ozdobionymi malunkami w zwierzęta i rośliny. Nie jestem pewna czy są to oryginały, raczej kopie. Dalej prosty budynek, gdzie wewnątrz toczy sie odbudowa dwóch podobnych budynków do tego zwiedzanego. Bedą trzy takie same przed zamkiem. Zakładamy budowlane kaski i idziemy oglądać budowane konstrukcje. Bardzo ciekawe doświadczenie :)- można zobaczyć jak remontują i odnawiają swoje historyczne obiekty. Budynki są budowane oczywiście z drewna i pokrywane drewnianymi deszczółkami bardzo misternie. Wychodzimy i naszym oczom ukazuje sie zamek Nagoya w całej okazałości. Wysoki i dostojny, bardzo ładny. Można wejść do środka .
Zamek powstał w 1525 rokui był siedzibą jednego z klanów Owari Tokugawa. Podczas II wojny światowej pełnił funkcje kwatery garnizonu i obozu dla jeńcow. My wjeżdżamy windą na ostatni poziom i schodzimy z góry schodami zatrzymując sie na każdym poziomie. Ostatnie piętro jest widokowe i można obejrzeć okolicę z góry. Inne piętra to wnętrza , ekspozycja broni itp.
Po wyjściu z zamku postanawiamy pojechać jeszcze do rekomendowanej przez panią na dworcu kolejowym w informacji świątyni Kannon ........... Dojeżdżamy na miejsce
- Jest piękna, duża i warta
obejrzenia. Można do niej dojechać metrem. A za nią .... City Hall. Bardzo fajne uliczki ze sklepami. Mnóstwo sklepów i pamiątek. Ludzie są tak mili, że sami nas zaczepiają i robią zdjęcia. Naprawdę super klimat , idziemy dalej i W jednym z nich kupujemy bardzo ładne pamiątki z Japonii. Wybór jest ogromny i można płacić kartą ! W końcu. Dodam tylko, że to były najlepsze zakupy podczas całej podrózy !
Zmęczeni wracamy na dworzec do Nagoyi aby zdążyć na nasz pociąg do Kioto. Nieprawdopodobne na dworcu co 4-5 minut odjeżdża pociąg a informacja jest tak podawana, że nie sposób przegapić pociągu. Po ok 55 minutach dojeżdżamy do Kioto i znanym juz korytarzem dworcowym trafiamy na nasz peron na lokalny pociąg do Inari linia JR nara line i dojeżdżamy na stację końcową ;)
--------------------------------------------------------------------
27 kwietnia Arashiyama i Kioto
Dzisiaj sie wysypiamy. Hurra !
Wychodzimy dopiero o dziewiątej i jedziemy na cetralną stacje Kioto. Stąd pociągiem JR jedziemy do niedalekiej Arashiyamy. Mamy tam w planie co najmniej trzy pozycje, a może i więcej. Wysiadamy na stacji Arashiyama i od razu widzimy punkt informacji turystycznej z rożnymi mapkami. Mapki to tutaj standard przy każdej atrakcji turystycznej i jak się trafi jeszcze na osobę komunikującą się w języku angielskim , to sporo informacji można zdobyć.
Wychodzimy ze stacji i kierujemy się… no wlasnie ... Chyba poszliśmy za tłumem, nie w tym kierunku co potrzeba , bo mieliśmy zacząć od świątyni, jak radził dobrze poinformowany nasz przewodnik w PDF-ie, niemniej dochodzimy do kierunkowskazu: bamboo forest. Mieliśmy trochę inna agendę ale juz trudno, idziemy w kierunku bambusowego lasu.
Po ok 25 min spacerkiem docieramy do wejścia. Kuuuupaa ludzi i wszyscy robią zdjęcia. My też nie zostajemy w tyle i rownież wyciągamy aparat i kamerę. Widoki są niesamowite !
Chwilę spacerujemy po lesie i wracamy do swiatyni . To Tenryuji Temple. Kupujemy bilety i wchodzimy do środka . Jest super do tego w słońcu zarówno budowle jak i park z pięknymi widokami. Trochę jesteśmy zaskoczeni, bo nie za bardzo mamy jak wejść do środka świątyni - dopiero po ok 1 godz jak dochodzimy do niej z innej strony widzimy odrębne wejście. Jest super a do tego fajna wakacyjna pogoda.
Idziemy dalej na piechotkę. Poddajemy sie tłumowi i trafiamy na główna ulicę tej mieściny z wieloma sklepami zarówno spożywczymi jak i pamiątkarskimi. Tak idąc docieramy do mostu. W słoneczne popołudnie wygląda naprawdę rewelacyjnie. Robimy zdjęcia i kończymy sesję przy moście Togetsukyo Bridge.
Postanowiliśmy jeszcze w tym dniu zahaczyć o ogrody Kyoto Imperial. Upał daje nam we znaki, jest chyba ze 30 stopni w słońcu. Docieramy do dworca w Kioto i zanim wyruszamy do ogrodów pałacowych zwiedzamy ogromny dworzec w Kioto. Wjeżdżamy na sky garden i oglądamy Kioto z góry.
Tam również wpadamy na pomysł aby coś zjeść na obiadek. Trafiamy do całego sektora z jedzeniem i decydujemy sie wybrać lunchyk ale najpierw płaci się w maszynie a dopiero z bilecikiem zakupu wchodzi do środka i wcina obiadek. Tak robimy z pomocą lokalnej obsługi. Trochę na migi trochę in english dajemy radę i z pełnymi brzuszkami ruszamy dalej.
Idziemy do imperial park. Idziemy... Idziemy... Idziemy i dojść nie możemy ... W końcu po ok 1 godz spaceru docieramy. Wchodzimy, niestety jest tuż przed 16 i wszyscy raczej idą w przeciwnym kierunku. Ale co tam wchodzimy, trochę spacerujemy, ogromny teren, zmęczeni siadamy a właściwie kładziemy się na ławeczkach i chyba nawet łapiemy krótką drzemkę na powietrzu pod drzewami. Upał straszliwy , słońce przygrzewa czachy. Jest super ale park nie za specjalny. Park jak park. Niestety trzeba wracać. Docieramy padnięci na dworzec w Kioto i z niemałym trudem odnajdujemy naszą linię JR. Docieramy do hotelu ... Mały pokój ale znowu, jak co dzień wszystko posprzątane, sterylnie wyczyszczona samolotowa kabina łazienkowa ;) .
28 kwietnia Kioto
Dzisiaj świątynie w Kioto. Ma być gorąco , ale mniej słońca . I dobrze, bo wczoraj nam dogrzało :) Zapowiadają 26 stopni. Wskakujemy w krótkie spodenki i jedziemy JRem do Kyoto Station. Mamy już całodzienne bileciki autobusowe, bo wczoraj wieczorkiem kupiliśmy, więc już o transport sie nie martwimy. Możemy jeździć ile wlezie. Genialny wynalazek, bardzo dobrze rozwinięte linie autobusowe w mieście pozwalają dojechać wszędzie. W ciągu dnia podjeżdżamy nawet jeden przystanek :)
Wsiadamy do autobusu nr 12 z zamiarem dojazdu do pierwszej świątyni, której nie możemy się doczekać : Kinkakuji Temple, czyli do Złotego Pawilonu. Po drodze mijamy zamek Nijo-jo i …wysiadamy. Postawiliśmy na przerwę i zwiedzanie zamku, bo jest po drodze.
Bileciki po 600 YEN i wchodzimy. Mury szerokie na kilka metrów i mam wrażenie, że składane z kamieni bez zaprawy, ale nie wiemy tego na pewno. .......
Tutaj wchodzimy do środka na bosaka i podziwiamy XVII wieczne malunki na ścianach ( reprodukcje) i rozkład wnętrz . Nigdzie nie wolno robić zdjeć. Mury i fosy wypełnione wodą są ogromniaste. Teren dosyć spory i ciekawy ogród.
Wracamy na przystanek i jedziemy w końcu do świątyni Kinkanuji, oficjalnie zwanej Rokuon-ji. Autobus nr 12 zawozi nas pod samą świątynię. Na zdjęciach wygląda zjawiskowo i mamy nadzieję, że taka jest. Bileciki oczywiście, po 500 YEN . Przepiękny ogród robi niesamowite wrażenie i już wiemy, że warto było i trzeba tu być obowiązkowo! A za chwilę wyłania sie Gold Pavilion. Cudowny. Widok przepiękny. Wszyscy robią zdjęcia, że aż trudno się dopchać. Chodzimy po wytyczonych ścieżkach , podziwiamy i w kółko robimy zdjęcia, już sami nie wiemy ile napstrykaliśmy, hihi. Na koniec sklepiki z pamiątkami. Bierzemy komplet kartek, bo są cudowne. Złoty pawilon jest złoty i już. Na zimowych kartach wygląda jak z bajki.
Następnie idziemy do świątyni Ryoanji . Zdawało nam sie, że jest blisko, ale jednak trochę idziemy, pewnie jakies 15-20 minut. Wchodzimy, bileciki i znowu bardzo fajny ogród plus świątynia. Otoczenie piękne, kwitnące ogromne wisterie, mnóstwo irysów, piękna wysepka z mostkiem, ach żyć, nie umierać. Znowu mnóstwo wspaniałych zdjeć , aż nam sie klisza ( czytaj : pamięć ) w aparacie skończyła :)
Wychodzimy i jedziemy autobusem 59 do świątyni Ginkakuri, czyli do srebrnego pawilonu. Jest trochę daleko od złotego, więc autobus konieczny.
Świątynia Ginkakuri troszkę rozczarowuje, bo nie jest ... srebrna. Ale ładna i znowu z pięknym ogrodem. A juz myśleliśmy, że nie zobaczymy tutaj japońskich ogrodów , a dzisiaj tyle, że ho ho. Spacerujemy, podziwiamy i robimy zdjęcia. I znowu klisza pęka ! Jest bardzo zielono, parę mini wodospadów, wijące się strumyki.
Póżniej postanawiamy coś zjeść i wrócić do naszej ulubionej dzielnicy Gijon. Polujemy na gejsze, ale dzisiaj same podróbki .
Idziemy na kawkę do sprawdzonej kawiarni Sturbucks, a jak się ściemnia wracamy na uliczki gejsz. Uliczki są oświetlone urokliwie, ale nie krzykliwie. Wszędzie otwierają się restauracje, bo są czynne dopiero od 18-ej. Ale niestety nie spotykamy gejsz, wiec wracamy do hotelu.
Spotykamy po drodze tabuny panów z aparatami, którzy ewidentne czekają na Ekskluzywne Japonki w cudownych kimonach.
Wysiadamy na naszej stacji Inari, ale postanawiamy podejść do świątyni Inari Temple, bo wydaje się być ładnie oświetlona. I jest, piękna i dostępna, bo nie zamyka się na noc i każdy może wejść. Wygląda ślicznie, wiec znowu robimy zdjęcia. Wyszły super.
Dzisiaj świątynie w Kioto. Ma być gorąco , ale mniej słońca . I dobrze, bo wczoraj nam dogrzało :) Zapowiadają 26 stopni. Wskakujemy w krótkie spodenki i jedziemy JRem do Kyoto Station. Mamy już całodzienne bileciki autobusowe, bo wczoraj wieczorkiem kupiliśmy, więc już o transport sie nie martwimy. Możemy jeździć ile wlezie. Genialny wynalazek, bardzo dobrze rozwinięte linie autobusowe w mieście pozwalają dojechać wszędzie. W ciągu dnia podjeżdżamy nawet jeden przystanek :)
Wsiadamy do autobusu nr 12 z zamiarem dojazdu do pierwszej świątyni, której nie możemy się doczekać : Kinkakuji Temple, czyli do Złotego Pawilonu. Po drodze mijamy zamek Nijo-jo i …wysiadamy. Postawiliśmy na przerwę i zwiedzanie zamku, bo jest po drodze.
Bileciki po 600 YEN i wchodzimy. Mury szerokie na kilka metrów i mam wrażenie, że składane z kamieni bez zaprawy, ale nie wiemy tego na pewno. .......
Tutaj wchodzimy do środka na bosaka i podziwiamy XVII wieczne malunki na ścianach ( reprodukcje) i rozkład wnętrz . Nigdzie nie wolno robić zdjeć. Mury i fosy wypełnione wodą są ogromniaste. Teren dosyć spory i ciekawy ogród.
Wracamy na przystanek i jedziemy w końcu do świątyni Kinkanuji, oficjalnie zwanej Rokuon-ji. Autobus nr 12 zawozi nas pod samą świątynię. Na zdjęciach wygląda zjawiskowo i mamy nadzieję, że taka jest. Bileciki oczywiście, po 500 YEN . Przepiękny ogród robi niesamowite wrażenie i już wiemy, że warto było i trzeba tu być obowiązkowo! A za chwilę wyłania sie Gold Pavilion. Cudowny. Widok przepiękny. Wszyscy robią zdjęcia, że aż trudno się dopchać. Chodzimy po wytyczonych ścieżkach , podziwiamy i w kółko robimy zdjęcia, już sami nie wiemy ile napstrykaliśmy, hihi. Na koniec sklepiki z pamiątkami. Bierzemy komplet kartek, bo są cudowne. Złoty pawilon jest złoty i już. Na zimowych kartach wygląda jak z bajki.
Następnie idziemy do świątyni Ryoanji . Zdawało nam sie, że jest blisko, ale jednak trochę idziemy, pewnie jakies 15-20 minut. Wchodzimy, bileciki i znowu bardzo fajny ogród plus świątynia. Otoczenie piękne, kwitnące ogromne wisterie, mnóstwo irysów, piękna wysepka z mostkiem, ach żyć, nie umierać. Znowu mnóstwo wspaniałych zdjeć , aż nam sie klisza ( czytaj : pamięć ) w aparacie skończyła :)
Wychodzimy i jedziemy autobusem 59 do świątyni Ginkakuri, czyli do srebrnego pawilonu. Jest trochę daleko od złotego, więc autobus konieczny.
Świątynia Ginkakuri troszkę rozczarowuje, bo nie jest ... srebrna. Ale ładna i znowu z pięknym ogrodem. A juz myśleliśmy, że nie zobaczymy tutaj japońskich ogrodów , a dzisiaj tyle, że ho ho. Spacerujemy, podziwiamy i robimy zdjęcia. I znowu klisza pęka ! Jest bardzo zielono, parę mini wodospadów, wijące się strumyki.
Póżniej postanawiamy coś zjeść i wrócić do naszej ulubionej dzielnicy Gijon. Polujemy na gejsze, ale dzisiaj same podróbki .
Idziemy na kawkę do sprawdzonej kawiarni Sturbucks, a jak się ściemnia wracamy na uliczki gejsz. Uliczki są oświetlone urokliwie, ale nie krzykliwie. Wszędzie otwierają się restauracje, bo są czynne dopiero od 18-ej. Ale niestety nie spotykamy gejsz, wiec wracamy do hotelu.
Spotykamy po drodze tabuny panów z aparatami, którzy ewidentne czekają na Ekskluzywne Japonki w cudownych kimonach.
Wysiadamy na naszej stacji Inari, ale postanawiamy podejść do świątyni Inari Temple, bo wydaje się być ładnie oświetlona. I jest, piękna i dostępna, bo nie zamyka się na noc i każdy może wejść. Wygląda ślicznie, wiec znowu robimy zdjęcia. Wyszły super.
--------------------------------------------------
29 kwietnia Nara
Pobudka w miarę wczesna i bez budzika. Idziemy na pociąg do Nary, pierwszej stałej stolicy Japonii. Mamy łatwo, bo pociągi JR odjeżdżają z naszej stacji. Wsiadamy do lokala, ale po kilku przystankach przesiadamy sie do rapida i będziemy wcześniej u celu. Pociąg jest bez rezerwacji miejsc i nie musimy kupować żadnych dodatkowych biletów. Cała podróż trwa około godziny. Dzisiaj dzień chłodniejszy ale nie jest źle. Jest ponad 20 stopni, tylko słońce sie chowa za chmury.
Po godzince wysiadamy na stacji Nara . I tutaj jest spory punkt informacji turystycznej z bardzo miłymi paniami, które objaśniają drogę i dają mapkę. Idziemy sobie główną umajoną ulicą, bo dzisiaj święto, jest 29 kwietnia, święto zieleni.
W drodze do parku wchodzimy do swiatyni Kofukuji Temple i Three Story Pagoda. Jest bardzo ładna, a obok stara pagoda Toji z 607 r, która tez robi wrażenie.
Postanawiamy dojść do największej swiatyni Toji i wielkiego Buddy nie prostą drogą przez park tylko przez ogrody. Ale jakoś nam sie nie udaje wejść do żadnego ogrodu, wszystko pozamykane. Hmm. Ale wszystko jest ok, mamy mapkę i docieramy do największej drewnianej swiatyni na świecie. Wooooow, robi wrażenie. Jest ogromna, cała z drewna i wyglada na starą. Wejście po 500 YEN. Pstrykamy zdjęcia. Toji to dosłownie "Świątynia Wschodu", została zbudowana na początku okresu Heian tuż po przeniesieniu stolicy do Kioto, w późnych latach 700. Świątynia była dwa razy przebudowywana, 800 i 300 lat temu.
W środku zaś znajduje sie ogromny Budda z brązu, który mierzy 15 m. Turystów pełno, tłumnie przybyli tez Japończycy, bo mają dzisiaj wolne.
Przez park z jelonkami idziemy do drugiej świątyni Kasuga Taisha z VIII w... Świątynia otoczona jest mnóstwem kamiennych latarni. Jest tego pełno i jest przez to oryginalnie. Podobno latarnie zapalane są tylko dwa razy w roku: w lutym z okazji święta wiosny, oraz 15 sierpnia, podczas święta o-bon.
Na koniec wracamy przez park do dworca. Jelonków coraz wiecej, są wszędzie i jedzą ludziom z rąk . Na ulicach pełno straganów i sklepów z pamiątkami. Wchodzimy prawie do każdego :) W mieście trafiamy tez na punkt wymiany walut, wiec trochę uzupełniamy zapasy walutowe. Chcemy znaleźć znaleźć jeszcze bar sushi, ale słabo to wyglada. Pokierowani przez panią z biura informacji turystycznej trafiamy do sushi na wynos. Ale zjadamy na miejscu :) trochę nie o takie sushi chodziło ... Marzy nam sie takie z jeżdżącymi talerzykami i rożnymi makami... Trudno, poszukamy gdzie indziej.
Wracamy na dworzec i jedziemy w stronę Kioto. Potem do hotelu, żeby odpocząć, odświeżyć się i pomyśleć co dalej. Po sprawdzeniu w internecie postanawiamy pojechać na sushi w pobliżu dworca centralnego. I tu niemiła niespodzianka. Po obgonieniu południowej strony dworca dwa razy od wewnątrz, zewnątrz i po drugiej stronie ulicy, niestety, nie znajdujemy tak zachwalanego w necie baru sushi Musashi. Bardzo smutni idziemy do knajpy na dworcu. A tu niespodzianka. Wjeżdżamy z głównego holu na dwa poziomy wyżej i widzimy cudownie oświetlone schody główne . Wszystkie schodki mają żaróweczki , które sie świeca w rożne wzory i te wzory sie zmieniają. Bardzo fajne wrażenie. I lecimy do knajpki. Wybieramy włoską. Jest bardzo ładna, nastrojowa i jest duzo cudzoziemców. Jemy dobre jedzonko i w powrotnej drodze znowu napotykamy oświetlone schody z napisem : "witamy "w kilku językach .
---------------------------------------------------------------------------------------
30 kwietnia Kioto
Dzisiaj ostatni dzień w Kioto. Zostaje kilka świątyń i muzeum Manga.
Wysypiamy sie, ubieramy bardzo lekko, bo ma być gorąco i idziemy na autobus. Przystanek mamy tuż przy hotelu. Wsiadamy w "5"i jedziemy kilka przystanków. Wysiadamy, żeby zobaczyć jedną z pozycji "must see" czyli świątynię Sanjusangendo.
Powinna być blisko, ale coś nie możemy znaleźć. Mapka jest tylko poglądowa i nie podaje dokładnej pozycji budynków, wiec trzeba wziąć poprawkę , uzbroić sie w cierpliwość i ... Jest, na przeciwko dużego muzeum narodowego :) Sanjusangendo jest inna niż dotychczas widziane i niestety nie mozna robić zdjeć w środku. Została zbudowana w 1164r. Ma 120 m i jest najdłuższą japońską budowlą z drewna. Po wejściu widzimy armię bogiń miłosierdzia Kannon , jest ich 1000 i wyglądają prawie, jak armia terakotowa. Są trochę zaniedbane, ale i tak robią wrażenie.
Po Sanjusangendo, przychodzi czas na Toji Temple, jedną z najstarszych i najważniejszych buddyjskich budowli. Jedziemy tam autobusem trochę na zachód z jedną przesiadką. Jest tutaj ogromna pagoda z IX w, taka trochę w chińskim stylu o wys 57 m, drewniana oczywiście i można do nie zajrzeć. Jest tez główna świątynia z ogromnym Buddą otoczonym strażnikami i mędrcami. I jest bardzo ładny ogród. Kwitną rododendrony, nawet trzykolorowe i jest niesamowicie barwnie. Pagoda jest najwyższa w Japonii, analogiczna była postawiona na wschodzie od południowej bramy miasta ale niesty nie zachowała sie do dzisiaj.
Wsiadamy do autobusu i jedziemy w stronę Gion, ale postanawiamy wysiąść i wymienić troche dolarów, gdyż zbliżają sie święta i może być problem. I co sie okazuje , jest z tym problem juz teraz. Po wizycie w trzech bankach zostajemy skierowani do Mitsubishi Banku i tam w końcu sie udaje. Uff. Dalej jedziemy autobusem i wysiadamy przy Kiyomizudera Temple, czyli dosłownie "Pure Water Temple". Jest to jedna z najbardziej znanych świątyń w Japonii. Została zbudowana w 780 r na terenie Wodospadu Otowa. Wdrapujemy sie pod górę, bo niestety spory kawałek trzeba przejść. Wzrasta liczba turystów.
Od momentu powstania, świątynia została spalona wiele razy. Większość obecnych budynków zostało odbudowanych przez trzeciego Shogun Tokugawa Iemitsu we wczesnym okresie Edo (1631 do 1633).
Główna sala świątyni (Hondo) jest oznaczona jako skarb narodowy. Ale świątynia ma wiele innych ważnych obiektów kulturalnych w tym: Deva bramy, bramę zachodnią, trzypiętrową pagodę i dzwonnicę. W 1994 roku została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Najpierw widzimy więc trzy małe czerwone budynki, przysłonięte drzewami, bo dużo jest tu już leśnej flory, spory budynek będący w remoncie, no i ten główny z salą Hondo, kilkupoziomowy postawiony pod górę tak, że widać całą konstrukcję od dołu. Chodzi się tylko na samej gorze, poniżej jest tylko kilkupoziomowa konstrukcja budynku. Zdjęcia mówią same za siebie. Niesamowite wrażenie ogromu, kilkuwiekowej siły i potęgi. Trzeba to zobaczyć, pozycja obowiązkowa.
Po naszej ostatniej świątyni w Kioto przychodzi czas na muzeum. Jedziemy autobusem , jeszcze kawałek na piechotkę i co widzimy ? Zamknięte. Pełne rozczarowanie, bo to nasz ostatni dzień w Kioto. Sprawdziłam wczoraj w internecie i miało być otwarte. Ale nie jest, bo jak napisane na tabliczce przy wejściu : 30.04 jest ZAMKNIĘTE. Odchodzimy z kwitkiem. I nie tylko my. Nie rozumiem sytuacji, ale dużo później wczytuję się w zwyczaje muzealne w Japonii. Jest tutaj tak, że muzea są otwarte w święta, ale zamknięte dzień po. I tak było w tym przypadku. Strona muzealna Mangi kłamała, bo mówiła coś innego. Trudno. Idziemy się pocieszyć kawką w Starbucks. I ciastkiem cynamonowym.
Na dworcu centralnym znowu nachodzi nas ochota na sushi. Ale teraz mądrzej. Podchodzimy do informacji budynku. Tak, taka tez jest. Bardzo miła pani informuje nas, że rzeczywiście jest restauracja sushi Musashi, ale ... w przebudowie, hehe. Dlatego wczoraj nie mogliśmy jej znaleźć. Ale bardzo miła pani jest na
prawdę bardzo miła i udziela nam dodatkowej informacji. Dowiadujemy sie, ze bardzo blisko, z południowej strony dworca w centrum handlowym , nie pamietam nazwy, jest restauracja sushi. Wiec pędzimy tam . Na czwartym pietrze jest ! Cudowna ! Z taśmą i jeżdżącymi talerzykami ! Najedliśmy sie solidnie i zapłaciliśmy ledwo 2 tys YEN, tj ok 66 zł. A było jeszcze piwo ! Wytoczyliśmy sie z cudownej restauracji i wniebowzięci pojechaliśmy JRem do hotelu. Pakowanko, bo jutro wyjazd i dalsza przygoda. Troche szkoda, bo Kioto jest cudowne
-------------------------------------------------------------------------------------------
1 maja 2015
Dzisiaj wyjeżdżamy z Kioto i wyruszamy do Hiroszimy z przerwą na Himeji.
Plecaki mamy zapakowane pod sufit, bo doszło sporo prezentów i pamiątek . Nie dało sie obojętnie przechodzić obok sklepów z pamiątkami :) a właśnie, praktyczna wskazówka: właściwie najlepsze zakupy zrobiliśmy w Nagoi. Był najlepszy wybór i ceny też atrakcyjne. Z hotelu dzielnie maszerujemy na stację i dojeżdżamy do stacji głównej Kioto.
Nasz shinkansen wyrusza o 8-ej rano i po 54 minutach jesteśmy w Himeji. Tutaj mamy przystanek aż do 17:18. Niektórzy łapią drzemkę w pociągu :) A inni uzupełniają dziennik podróży :)
Po wyjściu z pociągu szukamy schowków na bagaż i łazienki , żeby sie przebrać w krótkie spodenki i sandały . Zapowiada sie bardzo gorący dzień. Jak z tym drugim nie ma problemu, to z pierwszym jest. Pierwsze schowki sa nieczynne. Oczywiście napis jest tylko po japońsku, ale bardzo miły Japończyk odczytuje nam zaszyfrowaną po japońsku informację. Szukamy innych schowków. Panie od JRa są przygotowane na nasże pytania i wręczają nam mapkę dworca z zaznaczonymi schowkami :) Niesamowite. Co za kraj ! Idziemy do następnych schowkow i do następnych - same małe albo te największe zajęte . Hmm. Ale od czego uczynni i bardzo mili Japończycy ? Podchodzi do nas pan i sam z wmłasnej woli prowadzi nas na dworzec autobusowy, tuż przy dworcu kolejowym do schowków na bagaż. No i załatwione. Kosztuje nas to 700 YEN. Upychamy dwa duże i jeden mały plecak, troche sie przepakowujemy i w drogę. Z dworca widać gołym okiem cel naszej podróży : zamek Himeji. Nawet mapy nie potrzeba, bo do niego prowadzi prosta droga. Idziemy pomału i pstrykamy zdjęcia. Miasteczko jest małe, ale główna ulica robi wrażenie. Widać tez rozpoczynające sie przygotowania do święta konstytucji, które przypada tutaj 3 maja :)
Dochodzimy do zamku. Jest przepiękny, położony wysoko i sprawia wrażenie najważniejszej budowli w mieście. I tak jest.
Został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i wraz z zamkami: Matsumoto, Inuyama i Hikone posiada status Skarbu Narodowego Japonii. Jest to zamek z XIV wieku, pózniej rozbudowany i powiększony. Nazywany jest zamkiem białej czapli. Jest najważniejszym zamkiem w Japonii i wlasnie po dopiero co skończonym remocie, który trwał 5 lat . Mamy szczęście ! Jest bielutki i cudowny. Japończycy na remont wydali podobno ok 75 mln zł i to widać.
Jest wczesna godzina poranna, wiec nie ma tłumów i bez żadnych przeszkód od razu wchodzimy na zamek. Oczywiście sa tu wytyczone przejścia i jak wszyscy najpierw wdrapujemy sie na 5 piętro. Wnętrza są puste, widać drewniane konstrukcje. Na ostatnim pietrze ołtarzyk z dzwonkiem, wiec dzwonimy my też :) A potem w dół. Spotykamy polską wycieczkę , tutaj rzadkość. Oczywiście po całym zamku chodzimy bez butów ( trzymamy je zapakowane w torebki plastikowe rozdawane przy wejściu). Zamek jest piękny , błyszczy w słońcu i robi wrażenie. Zwiedzamy resztę a potem idziemy do pobliskich ogrodów.
Mamy łączony bilet (1040 YEN ) na zamek i ogrody, więc wykorzystujemy go w całości. Ogrody są tuż obok, trzeba wyjsć poza mury i przejść ok 500 m. Przy wyjściu zauważamy straszliwą kolejkę do zamku, która czeka na wejście - jest ok 12 w południe i czas oczekiwania podawany do wejścia na zamek ok 1 godz. Jak dobrze, że przyjechaliśmy rano :) Ogrody są rożne i bardzo ładne i czasami skromne, podzielone obszarowo murem, tak jakby każda część miała inne zadanie. Czasami jest to teren z budynkiem , stawem albo strumykiem i cudowną kompozycją roślinną a czasem szkółka z roślinami i banzai.
A co potem ? Idziemy polować na pamiątki - parę małych udało nam sie trafić, następnie coś zjeść - trafiamy na klimatyczną restaurację i jemy zestawik a następnie wypić kawkę w bardzo miłej kawiarni i ... jedziemy do Hiroszimy. Będziemy tam o 19:30. Wsiadamy do naszego szybkiego pociągu tj shinkansena ale to chyba jakiś wolniejszy typ szybszego brata bo przejazd z Hijami do Hiroszimy zajmuje ponad 2, 20 godziny i bardzo często zatrzymuje sie na stacjach i długo stoi. I tak docieramy do stacji Hiroshima. Szybko tramwajem dojeżdżamy do hotelu. W Hiroshimie rozwinął sie transport tramwajowy, jeden bilet 160 YEN. Mamy wygodny pokoik na 2 noce. Wieczorem wypad na miasto, a właściwie do pobliskiego parku pamięci ofiar wybuchu bomby atomowej i wieczorne zdjęcia pozostałego ku pamięci budynku zniszczonego podczas wybuchu 6 sierpnia 1945 r. To by było na tyle .
2. Na zamek lepiej trafić przed popołudniem do godz 10 aby nie było kłopotów z wejściem na zamek
3 przy wejściu przed kasami rozdawane sa tzw darmowe limitowane wejściówki na zamek - warto je wziąć aby nie było kłopotów na gorze. Wejście ludzi do zamku jest limitowane ( nam udało sie wejść ale komuś może sie nie udać ... )
4. Pamiątki warto kupić przy zamku na ulicy bo później im bliżej stacji, sklepików jakby mniej
5 na dworcu zarówno kolejowym jak i autobusowym jest troche schowków na bagaże ale tych dla najwiekszych bagaży jest troche za mało - wg nas i nie wszystkie działały.
-------------------------------------------------------------------------------------------
2 maja Miyajima i Hiroshima
Dzisiaj wycieczka na wyspę Miyajima. Wczoraj wieczorem spytaliśmy w hotelu o dojazd JRem, - troche mieliśmy kłopotów z dogadaniem sie, niemniej finalnie znaleźliśmy rozwiazanie i dojazd , więc dzisiaj prosto ma tramwaj i do stacji Yokogawa . Ze stacji pociągiem do JR Miyajimaguchi Station, gdzie jest JR Ferry Terminal czyli przystań promowa. Promy startują co kilkanaście minut i nie ma żadnego problemu, by wsiąść, będąc tutaj oczywiście rano. My jesteśmy ok 9-ej. Prom płynie może 10 min i im bliżej wyspy tym coraz lepiej widać bramę w wodzie czyli O'tori Gate, która widnieje w czołówce chyba każdego japońskiego filmu. Brama ma 16 m wysokości .Jest ogromna i niesamowita, gdy jest zanurzona w wodzie.
Wychodzimy na ląd. Witają nas tutaj sklepy z pamiątkami, ale pozostawiamy to na koniec. Idziemy robić zdjęcia z bramą. Potem przechodzimy do świątyni Itsukushima Shrine, bardzo barwnej i z wieloma przejściami, tarasami tuż nad brzegiem morza. Fajne wrażenia .
Na wyspie jest generalnie wiele świątyń i pagód i kazdy znajdzie cos dla siebie. My wybieramy sie jeszcze zobaczyć małą pagoda, która wynurza sie wsród drzew: Tahiti Pagoda oraz trochę pod górę do kompleksu Daishoin Temple. Naprawdę warto. Jest tu bardzo różnorodnie, kolorowo i można robić zdjęcia, co jest wyjątkowe w Japonii. Polecamy. Oczywiście jest tu troche schodków do pokonania, ale widoki są tego warte.
Idziemy dalej zobaczyć Five-Storeyed Pagoda, która jest widoczna juz z przystani. A potem ...... niespodzianka. Wychodzimy na nabrzeże, a tu .... nie ma wody ! Nastąpił odpływ i brama O-tori stoi na suchym (prawie) gruncie. Pełno wokół niej ludzi. A rano były tam tylko wycieczkowe łódki. Niesamowite. Zaskoczyło nas to, bo nigdzie o tym nie wyczytaliśmy. Brama teraz prezentuje sie zupełnie inaczej. Schodzimy do niej, jak i inni i znowu robimy dziesiątki zdjęć. Można teraz nawet ją dotknąć :) Ludzie w koło, jak mróweczki grzebią patykami w wodorostach, ale nie wiemy czego szukają. No i wokół pojawiła sie niezła plaża, a na niej od razu kocyki i namiociki dla dzieci. Co odważniejsi, juz skakali po falach.
Widok zupełnie inny niż rano, a dopiero 13-ta.
Robimy jeszcze rundkę po sklepikach. Odkrywamy cukiernie, w których pracują, jak na taśmie maszyny robiące ciasteczka - cała linia produkcyjna . Kupujemy na spróbowanie, ale w środku jakaś masa, jak z ziemniaków, ble - troche nie tego się spodziewaliśmy. Wszyscy wokół sie zajadą, bo to chyba tutejszy przysmak. Ale jest jeszcze inny: oysters, czyli ostrygi. Co kilka budek taka atrakcja i też wszyscy sie zajadą.
Zaopatrzeni w nowe pamiątki wracamy na prom. Słońce praży niemiłosiernie - niektórym nawet kości sie opalają do czerwoności - innym tylko czoło i kark ;) dochodzimy do stacji promu - kolejka straszna, ale nie stoimy nawet pięciu minut i juz pakują nas na prom. Wracamy na ląd ( jeśli wyspy można nazwać lądem :)) wsiadamy do pociągu JR ... Ale zasypiamy i przejeżdżamy naszą stację . Budzimy sie o jedną stację za daleko ale na szczęście dojeżdżamy do Hiroszima Station. Koniec wycieczki. Była super, wyspa przepiękna, atrakcyjna, majątek narodowy !
Dojeżdżamy tramwajem do Peace Memoriał Park, czyli do parku pokoju, terenu, na obszarze którego jest Atomic Bomb Dome, czyli ruiny budynku z 1945 r, pozostawione ku pamięci wybuchu bomby atomowej, kilka pomników i rzeźb upamiętniających zdarzenie i muzeum : Hiroshima Peace Memoriał Museum. Wchodzimy do środka muzeum - bileciki po 50 YEN. Jest tu sporo ludzi, może dlatego, że jest sobota no i złoty tydzień czyli wolny tydzień w Japonii. Muzeum jest bardzo smutne, są zdjęcia wybuchu, ludzi, ubrań, przedmiotów, nawet cień człowieka na kamiennych schodach i krotki film. W momencie wybuchu było w Hiroshimie 350 tys ludzi. Do końca 45 r zginęło i zmarło 140 tys. A sporo jeszcze później.
W rejonie 2 km od epicentrum wybuchu nie pozostało nic. Wszystko zmiecione i spalone. Amerykanie w ciągu paru minut zniszczyli miasto prawie całkowicie. Co ciekawe na Japonczykow to nie podziałało i nie chcieli skapitulować. Po trzech dniach druga bomba wybuchla nad Nagasaki. Druga bomba przyniosła skutek i Japonia skapitulowała. W ogóle Japonia została w czasie wojny bardzo zniszczona. Ale odbudowała sie pięknie. Podziwiamy.
Zmęczeni , ale głównie upałem idziemy na sushi. Mamy mapkę i wskazówki z hotelu.
Jedna restauracja - ale nie taka jak trzeba i droga. Druga - w centrum handlowym , też nie taka i droga , za 8-10 kawałków sushi 2-3 tys jenów ! Zrezygnowani wracamy na 9 piętro w centrum handlowym i na wielkim targowisku kupujemy dwa seciki - dwie paczki z jedzonkiem, jedna z makami i druga z rożnymi rybkami, kawiorem i innymi dodatkami oraz z ryżem. Zjemy w hotelu. No to wracamy. Wchodzimy jeszcze w małe uliczki . Ja robię zdjęcia i ... Nagle STOP. Zauważamy malutki napis : Sushi. Żadnych zdjeć , jak zazwyczaj przed restauracjami, żadnych nawoływaczy, żadnej wystawy. Ale jest napis po japońsku i po angielsku. Wchodzimy . Po schodkach na pierwsze piętro i ach. Buźki nam poweselały :) sushi bar z taśmą i jeżdżącymi talerzykami ! Wspaniały. Zostajemy wesoło powitani, posadzeni przy barze i dostajemy do łapek angielskie menu na tablecie ! Z obrazkami, cenami i możliwością zamawiania on-line, czyli bezpośrednio na tablecie. Rewelacja. Pan zza taśmy sie do nas uśmiecha i zaczyna swoim melodyjnym głosem pokrzykiwać cos, nie wiemy co, ale inni mu odkrzykują i wszyscy wesoło pracują robiąc maki, sushi i sashimi. Jest cudownie. Znowu najadamy sie pod sufit. I z pełnymi brzuszkami wracamy do hotelu.
Niestety, trzeba sie pakować, bo jutro wracamy do Tokio. Zakupione paczki jedzeniowe do lodówki, będą na drugie śniadanie w trakcie jazdy pociągiem.
------------------------------------------------------------------------------------------
3 maj podróż do Tokio
Dzisiaj święto narodowe: Dzień Konstytucji. Juz od kilku dni widać przygotowania. Na placykach wyrastają niezliczone straganiki. Z różnościami. Pojawia sie tez mnóstwo kwiatów.
My wsiadamy do shinkansena i jedziemy do Tokio. Po drodze mamy tylko przesiadkę w Osace. To juz nasza ostatnia podróż tym środkiem transportu - naprawdę godna polecenia. Na miejscu jesteśmy o 13:40. Troche nerwowo jedziemy do hotelu, który tym razem jest w dzielnicy Asakusa , najpierw jedna stacja JRem a potem dwie metrem i jesteśmy w Asakusa. Hotel mamy 5 min od metra.
Pokoik znowu malutki, czyli jak zwykle standard japoński z kabiną łazienkową, brak szafy i półek, czyli jak zwykle. I łazienka, jak w samolocie, modułowa, czyli jak zwykle :)
Po przebraniu sie i umyciu idziemy zwiedzić okolicę. Juz tu byliśmy w pierwszy dzień pobytu w Japonii, tylko wieczorkiem. Ale postanawiamy iść znowu do najstarszej swiatyni w Tokio Sensoji Temple. Tłumy ludzi, może dlatego, ze dzisiaj święto, do swiatyni dochodzimy uliczką Nakamise z dziesiątkami sklepów z pamiątkami. Jest duża, z małym parkiem i pagodą . Jest symbolem Asakusy. Przed głównym budynkiem trzeba sie okopcić dymem z kadzielnicy by uzdrowić ciało. I tak tez robimy. W głównym budynku znajduje sie figura szczęśliwego Buddy. Otoczenie jest bardzo ładne i warto sie tu znależć. Wracać mozna urokliwymi uliczkami, które są tylko w Asakusa.
Oczywiście robimy przegląd pamiątek w sklepikach i idziemy na sushi.
W hotelu podpytaliśmy o restauracje w pobliżu, wiec z mapką w ręku szukamy sushi baru. Pierwszy strzał niecelny, bo to restauracja i ceny nie nasze. Ale drugi jak najbardziej. Zasiadamy, talerzyki jeżdżą i to bardzo duzo talerzyków , a my w siódmym niebie. Ceny od 95 YEN za talerzyk do 600. Najedliśmy sie do syta.14 talerzyków pojechało do brzuszków.
Ponieważ całkiem niedaleko widać Tower Tokyo SkyTree, czyli najwyższa wieże w Tokio, postanawiamy sie do niej przejść. Nie jest bardzo daleko, wiec po ok 20 min docieramy do niej i wjeżdżamy na piętro z biletami. Tutaj tłumek, a nawet dwa tłumki. Jeden do "szybkich" biletów dla cudzoziemców . Za wjechanie na 100 piętro i oglądanie widoku Tokio trżeba tu zapłacić 2800 YEN. Normalny bilet kosztuje 2 tys YEN, ale juz sie nie kupi bo kolejka biletowa zamknięta a tłum czeka na wjazd na górę. Wieża robi niesamowite wrażenie , ale odpuszczamy.
W drodze powrotnej robimy cudowne zdjęcia o zmroku.
------------------------------------------------------------------------------
4 maja Tokio
Dzisiaj jest dzień odpoczynkowy. Powoli i tylko kilka punktów w planie.
Pierwszy to World Trade Center Observatory, by obejrzeć Tokio z góry , z czterech stron świata . Dojezdzamy do obserwatorium dopiero na 10-tą rano, ale to akurat, bo jest czynne właśnie od dziesiątej. Bileciki po 600 YEN i miły pan wsadza nas do windy i wiezie na 40 piętro. Nisko w stosunku do SkyTree, ale i tak widać co trzeba. Dostajemy do ręki mapkę z opisami widoków z czterech stron. Jest bardzo spokojnie, nie ma tłumów i mozna wszystko dokładnie obejrzeć.
Pózniej jedziemy JRem do stacji Shibuja . A tu szok, jest tyle ludzi, że nie da sie wyjsć z metra. Czy wszyscy przyjechali tam, gdzie i my ? W końcu wydostajemy sie i prżez park wędrujemy do świątyni Meji Jingu . Ciągną tam i inni, nawet z walizami. Dzisiaj dzień wolny w Japonii, bo wypada pomiędzy dwoma świetami, wiec duzo ludzi podróżuje i wycieczkuje. Świątynia juz nie robi na nas dużego wrażenia . Zbyt wiele juz widzieliśmy :) warta jest jednak obejrzenia ze względu na .... śluby.
Idzie jeden za drugim, państwo młodzi i rodzice w tradycyjnych ubraniach, ciekawie, orszak nowoczesny. Pózniej wspólne zdjęcie i ... następna para .
Pózniej jedziemy do dzielnicy Shinjuku i oglądamy park Shinjuku Gyoen National Garden. Odpoczywamy na trawce. Całkiem przyjemnie.
Potem Ueno i National Museum. Muzeum duże i tysiące eksponatów. Zaliczamy tylko główny budynek, gdyż ciekawi nas historia Japonii i szogunow. Troche tu tego mało... Oczekiwaliśmy czegoś więcej. Ale można tu zobaczyć parę zbroi szogunow, przepiękne malowidła na jedwabiu i jest tu całkiem ciekawy sklep muzealny. W innych budynkach sa wystawy i historia Azji.
----------------------------------------------------------------------------------------
5 maja Tokio
Dzisiaj mało w planie, ale za to same istotne rzeczy.
Po pierwsze musimy zrobic rozpoznanie dojazdu na lotnisko. Nasz JR Pass już jutro nie zadziała, więc musimy cos wymyśleć. Dlatego jedziemy na stacje Ueno, ale tutaj słabo z informacją. Mamy dwie drogi do wyboru, ale nie wyglada to dobrze. Jedziemy do Tokyo Central Station. Podejście do informacji ogólnej tez nie daje nam dobrej informacji. Miła pani kieruje nas do dużej informacji turystycznej, gdzie byliśmy w pierwszy dzień. I tutaj full wypas ! Informacja zgrabna i konkretna. Okazało sie , że z pobliskiej nam stacji Ueno jedzie lokalny pociąg Keisei aż na lotnisko 70 min za ok 1100 YEN . Hurra ! Mamy całkiem fajne połączenie . Szczęśliwi jak nie wiem co dziękujemy bardzo miłej i konkretnej pani. Polecamy ten punkt.
Teraz idziemy, bo to blisko dworca, do Imperial Palace Eastwoodem Gardens. Niestety pałacu nie widać, ale i tak nie wejdziemy, bo wejściówkę trzeba rezerwować dwa miesiące wcześniej. Nie zrobiliśmy tego. Jak sie zabrałam, to juz miejsc wolnych nie było. Zatem zostaje nam ogród. Fajny , duży, mozna sie rozłożyć. Ale nie powala. Po Chinach żaden ogród nas nie zachwyca. Ale jest sympatycznie. Poodpoczywalismy trochę .
Dalej jedziemy na największe skrzyżowanie w Tokio. Ze stacji Shibuja całkiem blisko. Zanim wejdziemy ktoś nas zaczepia i chce z nami pogadać. Tutejsze TV ! Udzielamy zgrabnego wywiadu, dostajemy mikrofon i z tym mikrofonem mamy przejść przez skrzyżowanie. Troche dziwnie pogadywać do siebie po angielsku i jeszcze cos przeżywać , Hmm. No nie wiem co z tego wyszło, ale mamy być w telewizji. Szkoda, że nie obejrzymy , bo to nas ostatni dzień w Japonii...
Przechodzimy przez skrzyżowanie jeszcze kilka razy. Szaleństwo jakies. Tłumy ludzi w każda stronę ! Pózniej z pobliskiego Sturbucksa oglądamy widok z góry i popijamy kawkę.
Potem jedziemy do Harajuku , a tu znowu z metra nie da sie wyjsć, istny Mordor, hihi. tłok nie złej ziemi. Myśleliśmy, ze znajdziemy tutaj dziwnie ubrane dziewczyny , kokardki, falbanki i takie tam, ale słabo wyszło.
No to wracamy do naszej Ueno By znaleźć dojazd do Keisei line. Do Keisei jest przejście po prostu z metra.
Potem juz tylko nasza Asakusa, zakupy pamiątek i słodyczy i sushi na koniec, ale w innej knajpie.
Pakowanie i .... To juz koniec.
Było cudownie, kolorowo, bardzo miło, kulturalnie, czasem zaskakująco. Ale tak miało być !!!
Szkoda, że trzeba wracać :(
--------------------------------------------------------------
1. Jesli ktoś zamierza zwiedzać więcj niż jedno miasto, sugerujemy zakup Japan Rail Pass. My kupowalismy u agenta: http://www.jrpass.com/. Szybka decyzja, zakup i bilety przyszły kurierem w ciagu kilku dni. Uwaga: jest opłata za przesyłkę. Tych biletów nie można kupić w Japonii !!
2. Mając JR Pass , lepiej szukać hoteli przy stacjach JR i jeżdzić JR. Wtedy podróżujesz za darmo, tylko machasz biletem.
3. Lepiej mieć trochę gotówki. Nie wszystkie banki wymieniają waluty i rzadko można płacić kartą.
4. Zwiedzanie świątyń i zabytków przeważnie kończy się ok 16 i po tej godzinie nie da się do nich dostać
5. Jesli ktoś wybiera się do zamków królewskich, to trzeba o tym pomyśleć na 2-3 m-ce wcześniej. Rezerwacje odbywają się przez internet.
6. Uwaga na dni otwarcia muzeów. Jeśli są święta, to przeważnie muzea są wtedy otwarte ale zamknięte są na drugi dzień.
30 kwietnia Kioto
Dzisiaj ostatni dzień w Kioto. Zostaje kilka świątyń i muzeum Manga.
Wysypiamy sie, ubieramy bardzo lekko, bo ma być gorąco i idziemy na autobus. Przystanek mamy tuż przy hotelu. Wsiadamy w "5"i jedziemy kilka przystanków. Wysiadamy, żeby zobaczyć jedną z pozycji "must see" czyli świątynię Sanjusangendo.
Powinna być blisko, ale coś nie możemy znaleźć. Mapka jest tylko poglądowa i nie podaje dokładnej pozycji budynków, wiec trzeba wziąć poprawkę , uzbroić sie w cierpliwość i ... Jest, na przeciwko dużego muzeum narodowego :) Sanjusangendo jest inna niż dotychczas widziane i niestety nie mozna robić zdjeć w środku. Została zbudowana w 1164r. Ma 120 m i jest najdłuższą japońską budowlą z drewna. Po wejściu widzimy armię bogiń miłosierdzia Kannon , jest ich 1000 i wyglądają prawie, jak armia terakotowa. Są trochę zaniedbane, ale i tak robią wrażenie.
Po Sanjusangendo, przychodzi czas na Toji Temple, jedną z najstarszych i najważniejszych buddyjskich budowli. Jedziemy tam autobusem trochę na zachód z jedną przesiadką. Jest tutaj ogromna pagoda z IX w, taka trochę w chińskim stylu o wys 57 m, drewniana oczywiście i można do nie zajrzeć. Jest tez główna świątynia z ogromnym Buddą otoczonym strażnikami i mędrcami. I jest bardzo ładny ogród. Kwitną rododendrony, nawet trzykolorowe i jest niesamowicie barwnie. Pagoda jest najwyższa w Japonii, analogiczna była postawiona na wschodzie od południowej bramy miasta ale niesty nie zachowała sie do dzisiaj.
Wsiadamy do autobusu i jedziemy w stronę Gion, ale postanawiamy wysiąść i wymienić troche dolarów, gdyż zbliżają sie święta i może być problem. I co sie okazuje , jest z tym problem juz teraz. Po wizycie w trzech bankach zostajemy skierowani do Mitsubishi Banku i tam w końcu sie udaje. Uff. Dalej jedziemy autobusem i wysiadamy przy Kiyomizudera Temple, czyli dosłownie "Pure Water Temple". Jest to jedna z najbardziej znanych świątyń w Japonii. Została zbudowana w 780 r na terenie Wodospadu Otowa. Wdrapujemy sie pod górę, bo niestety spory kawałek trzeba przejść. Wzrasta liczba turystów.
Od momentu powstania, świątynia została spalona wiele razy. Większość obecnych budynków zostało odbudowanych przez trzeciego Shogun Tokugawa Iemitsu we wczesnym okresie Edo (1631 do 1633).
Główna sala świątyni (Hondo) jest oznaczona jako skarb narodowy. Ale świątynia ma wiele innych ważnych obiektów kulturalnych w tym: Deva bramy, bramę zachodnią, trzypiętrową pagodę i dzwonnicę. W 1994 roku została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Najpierw widzimy więc trzy małe czerwone budynki, przysłonięte drzewami, bo dużo jest tu już leśnej flory, spory budynek będący w remoncie, no i ten główny z salą Hondo, kilkupoziomowy postawiony pod górę tak, że widać całą konstrukcję od dołu. Chodzi się tylko na samej gorze, poniżej jest tylko kilkupoziomowa konstrukcja budynku. Zdjęcia mówią same za siebie. Niesamowite wrażenie ogromu, kilkuwiekowej siły i potęgi. Trzeba to zobaczyć, pozycja obowiązkowa.
Po naszej ostatniej świątyni w Kioto przychodzi czas na muzeum. Jedziemy autobusem , jeszcze kawałek na piechotkę i co widzimy ? Zamknięte. Pełne rozczarowanie, bo to nasz ostatni dzień w Kioto. Sprawdziłam wczoraj w internecie i miało być otwarte. Ale nie jest, bo jak napisane na tabliczce przy wejściu : 30.04 jest ZAMKNIĘTE. Odchodzimy z kwitkiem. I nie tylko my. Nie rozumiem sytuacji, ale dużo później wczytuję się w zwyczaje muzealne w Japonii. Jest tutaj tak, że muzea są otwarte w święta, ale zamknięte dzień po. I tak było w tym przypadku. Strona muzealna Mangi kłamała, bo mówiła coś innego. Trudno. Idziemy się pocieszyć kawką w Starbucks. I ciastkiem cynamonowym.
Na dworcu centralnym znowu nachodzi nas ochota na sushi. Ale teraz mądrzej. Podchodzimy do informacji budynku. Tak, taka tez jest. Bardzo miła pani informuje nas, że rzeczywiście jest restauracja sushi Musashi, ale ... w przebudowie, hehe. Dlatego wczoraj nie mogliśmy jej znaleźć. Ale bardzo miła pani jest na
prawdę bardzo miła i udziela nam dodatkowej informacji. Dowiadujemy sie, ze bardzo blisko, z południowej strony dworca w centrum handlowym , nie pamietam nazwy, jest restauracja sushi. Wiec pędzimy tam . Na czwartym pietrze jest ! Cudowna ! Z taśmą i jeżdżącymi talerzykami ! Najedliśmy sie solidnie i zapłaciliśmy ledwo 2 tys YEN, tj ok 66 zł. A było jeszcze piwo ! Wytoczyliśmy sie z cudownej restauracji i wniebowzięci pojechaliśmy JRem do hotelu. Pakowanko, bo jutro wyjazd i dalsza przygoda. Troche szkoda, bo Kioto jest cudowne
-------------------------------------------------------------------------------------------
1 maja 2015
Dzisiaj wyjeżdżamy z Kioto i wyruszamy do Hiroszimy z przerwą na Himeji.
Plecaki mamy zapakowane pod sufit, bo doszło sporo prezentów i pamiątek . Nie dało sie obojętnie przechodzić obok sklepów z pamiątkami :) a właśnie, praktyczna wskazówka: właściwie najlepsze zakupy zrobiliśmy w Nagoi. Był najlepszy wybór i ceny też atrakcyjne. Z hotelu dzielnie maszerujemy na stację i dojeżdżamy do stacji głównej Kioto.
Nasz shinkansen wyrusza o 8-ej rano i po 54 minutach jesteśmy w Himeji. Tutaj mamy przystanek aż do 17:18. Niektórzy łapią drzemkę w pociągu :) A inni uzupełniają dziennik podróży :)
Po wyjściu z pociągu szukamy schowków na bagaż i łazienki , żeby sie przebrać w krótkie spodenki i sandały . Zapowiada sie bardzo gorący dzień. Jak z tym drugim nie ma problemu, to z pierwszym jest. Pierwsze schowki sa nieczynne. Oczywiście napis jest tylko po japońsku, ale bardzo miły Japończyk odczytuje nam zaszyfrowaną po japońsku informację. Szukamy innych schowków. Panie od JRa są przygotowane na nasże pytania i wręczają nam mapkę dworca z zaznaczonymi schowkami :) Niesamowite. Co za kraj ! Idziemy do następnych schowkow i do następnych - same małe albo te największe zajęte . Hmm. Ale od czego uczynni i bardzo mili Japończycy ? Podchodzi do nas pan i sam z wmłasnej woli prowadzi nas na dworzec autobusowy, tuż przy dworcu kolejowym do schowków na bagaż. No i załatwione. Kosztuje nas to 700 YEN. Upychamy dwa duże i jeden mały plecak, troche sie przepakowujemy i w drogę. Z dworca widać gołym okiem cel naszej podróży : zamek Himeji. Nawet mapy nie potrzeba, bo do niego prowadzi prosta droga. Idziemy pomału i pstrykamy zdjęcia. Miasteczko jest małe, ale główna ulica robi wrażenie. Widać tez rozpoczynające sie przygotowania do święta konstytucji, które przypada tutaj 3 maja :)
Dochodzimy do zamku. Jest przepiękny, położony wysoko i sprawia wrażenie najważniejszej budowli w mieście. I tak jest.
Został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i wraz z zamkami: Matsumoto, Inuyama i Hikone posiada status Skarbu Narodowego Japonii. Jest to zamek z XIV wieku, pózniej rozbudowany i powiększony. Nazywany jest zamkiem białej czapli. Jest najważniejszym zamkiem w Japonii i wlasnie po dopiero co skończonym remocie, który trwał 5 lat . Mamy szczęście ! Jest bielutki i cudowny. Japończycy na remont wydali podobno ok 75 mln zł i to widać.
Jest wczesna godzina poranna, wiec nie ma tłumów i bez żadnych przeszkód od razu wchodzimy na zamek. Oczywiście sa tu wytyczone przejścia i jak wszyscy najpierw wdrapujemy sie na 5 piętro. Wnętrza są puste, widać drewniane konstrukcje. Na ostatnim pietrze ołtarzyk z dzwonkiem, wiec dzwonimy my też :) A potem w dół. Spotykamy polską wycieczkę , tutaj rzadkość. Oczywiście po całym zamku chodzimy bez butów ( trzymamy je zapakowane w torebki plastikowe rozdawane przy wejściu). Zamek jest piękny , błyszczy w słońcu i robi wrażenie. Zwiedzamy resztę a potem idziemy do pobliskich ogrodów.
Mamy łączony bilet (1040 YEN ) na zamek i ogrody, więc wykorzystujemy go w całości. Ogrody są tuż obok, trzeba wyjsć poza mury i przejść ok 500 m. Przy wyjściu zauważamy straszliwą kolejkę do zamku, która czeka na wejście - jest ok 12 w południe i czas oczekiwania podawany do wejścia na zamek ok 1 godz. Jak dobrze, że przyjechaliśmy rano :) Ogrody są rożne i bardzo ładne i czasami skromne, podzielone obszarowo murem, tak jakby każda część miała inne zadanie. Czasami jest to teren z budynkiem , stawem albo strumykiem i cudowną kompozycją roślinną a czasem szkółka z roślinami i banzai.
A co potem ? Idziemy polować na pamiątki - parę małych udało nam sie trafić, następnie coś zjeść - trafiamy na klimatyczną restaurację i jemy zestawik a następnie wypić kawkę w bardzo miłej kawiarni i ... jedziemy do Hiroszimy. Będziemy tam o 19:30. Wsiadamy do naszego szybkiego pociągu tj shinkansena ale to chyba jakiś wolniejszy typ szybszego brata bo przejazd z Hijami do Hiroszimy zajmuje ponad 2, 20 godziny i bardzo często zatrzymuje sie na stacjach i długo stoi. I tak docieramy do stacji Hiroshima. Szybko tramwajem dojeżdżamy do hotelu. W Hiroshimie rozwinął sie transport tramwajowy, jeden bilet 160 YEN. Mamy wygodny pokoik na 2 noce. Wieczorem wypad na miasto, a właściwie do pobliskiego parku pamięci ofiar wybuchu bomby atomowej i wieczorne zdjęcia pozostałego ku pamięci budynku zniszczonego podczas wybuchu 6 sierpnia 1945 r. To by było na tyle .
Nasze rekomendacje
1 jeśli planujecie przejazd z Kioto do Hiroszimy z przystankiem w Himeji, warto jechać z samego rana2. Na zamek lepiej trafić przed popołudniem do godz 10 aby nie było kłopotów z wejściem na zamek
3 przy wejściu przed kasami rozdawane sa tzw darmowe limitowane wejściówki na zamek - warto je wziąć aby nie było kłopotów na gorze. Wejście ludzi do zamku jest limitowane ( nam udało sie wejść ale komuś może sie nie udać ... )
4. Pamiątki warto kupić przy zamku na ulicy bo później im bliżej stacji, sklepików jakby mniej
5 na dworcu zarówno kolejowym jak i autobusowym jest troche schowków na bagaże ale tych dla najwiekszych bagaży jest troche za mało - wg nas i nie wszystkie działały.
-------------------------------------------------------------------------------------------
2 maja Miyajima i Hiroshima
Dzisiaj wycieczka na wyspę Miyajima. Wczoraj wieczorem spytaliśmy w hotelu o dojazd JRem, - troche mieliśmy kłopotów z dogadaniem sie, niemniej finalnie znaleźliśmy rozwiazanie i dojazd , więc dzisiaj prosto ma tramwaj i do stacji Yokogawa . Ze stacji pociągiem do JR Miyajimaguchi Station, gdzie jest JR Ferry Terminal czyli przystań promowa. Promy startują co kilkanaście minut i nie ma żadnego problemu, by wsiąść, będąc tutaj oczywiście rano. My jesteśmy ok 9-ej. Prom płynie może 10 min i im bliżej wyspy tym coraz lepiej widać bramę w wodzie czyli O'tori Gate, która widnieje w czołówce chyba każdego japońskiego filmu. Brama ma 16 m wysokości .Jest ogromna i niesamowita, gdy jest zanurzona w wodzie.
Wychodzimy na ląd. Witają nas tutaj sklepy z pamiątkami, ale pozostawiamy to na koniec. Idziemy robić zdjęcia z bramą. Potem przechodzimy do świątyni Itsukushima Shrine, bardzo barwnej i z wieloma przejściami, tarasami tuż nad brzegiem morza. Fajne wrażenia .
Na wyspie jest generalnie wiele świątyń i pagód i kazdy znajdzie cos dla siebie. My wybieramy sie jeszcze zobaczyć małą pagoda, która wynurza sie wsród drzew: Tahiti Pagoda oraz trochę pod górę do kompleksu Daishoin Temple. Naprawdę warto. Jest tu bardzo różnorodnie, kolorowo i można robić zdjęcia, co jest wyjątkowe w Japonii. Polecamy. Oczywiście jest tu troche schodków do pokonania, ale widoki są tego warte.
Idziemy dalej zobaczyć Five-Storeyed Pagoda, która jest widoczna juz z przystani. A potem ...... niespodzianka. Wychodzimy na nabrzeże, a tu .... nie ma wody ! Nastąpił odpływ i brama O-tori stoi na suchym (prawie) gruncie. Pełno wokół niej ludzi. A rano były tam tylko wycieczkowe łódki. Niesamowite. Zaskoczyło nas to, bo nigdzie o tym nie wyczytaliśmy. Brama teraz prezentuje sie zupełnie inaczej. Schodzimy do niej, jak i inni i znowu robimy dziesiątki zdjęć. Można teraz nawet ją dotknąć :) Ludzie w koło, jak mróweczki grzebią patykami w wodorostach, ale nie wiemy czego szukają. No i wokół pojawiła sie niezła plaża, a na niej od razu kocyki i namiociki dla dzieci. Co odważniejsi, juz skakali po falach.
Widok zupełnie inny niż rano, a dopiero 13-ta.
Robimy jeszcze rundkę po sklepikach. Odkrywamy cukiernie, w których pracują, jak na taśmie maszyny robiące ciasteczka - cała linia produkcyjna . Kupujemy na spróbowanie, ale w środku jakaś masa, jak z ziemniaków, ble - troche nie tego się spodziewaliśmy. Wszyscy wokół sie zajadą, bo to chyba tutejszy przysmak. Ale jest jeszcze inny: oysters, czyli ostrygi. Co kilka budek taka atrakcja i też wszyscy sie zajadą.
Zaopatrzeni w nowe pamiątki wracamy na prom. Słońce praży niemiłosiernie - niektórym nawet kości sie opalają do czerwoności - innym tylko czoło i kark ;) dochodzimy do stacji promu - kolejka straszna, ale nie stoimy nawet pięciu minut i juz pakują nas na prom. Wracamy na ląd ( jeśli wyspy można nazwać lądem :)) wsiadamy do pociągu JR ... Ale zasypiamy i przejeżdżamy naszą stację . Budzimy sie o jedną stację za daleko ale na szczęście dojeżdżamy do Hiroszima Station. Koniec wycieczki. Była super, wyspa przepiękna, atrakcyjna, majątek narodowy !
Dojeżdżamy tramwajem do Peace Memoriał Park, czyli do parku pokoju, terenu, na obszarze którego jest Atomic Bomb Dome, czyli ruiny budynku z 1945 r, pozostawione ku pamięci wybuchu bomby atomowej, kilka pomników i rzeźb upamiętniających zdarzenie i muzeum : Hiroshima Peace Memoriał Museum. Wchodzimy do środka muzeum - bileciki po 50 YEN. Jest tu sporo ludzi, może dlatego, że jest sobota no i złoty tydzień czyli wolny tydzień w Japonii. Muzeum jest bardzo smutne, są zdjęcia wybuchu, ludzi, ubrań, przedmiotów, nawet cień człowieka na kamiennych schodach i krotki film. W momencie wybuchu było w Hiroshimie 350 tys ludzi. Do końca 45 r zginęło i zmarło 140 tys. A sporo jeszcze później.
W rejonie 2 km od epicentrum wybuchu nie pozostało nic. Wszystko zmiecione i spalone. Amerykanie w ciągu paru minut zniszczyli miasto prawie całkowicie. Co ciekawe na Japonczykow to nie podziałało i nie chcieli skapitulować. Po trzech dniach druga bomba wybuchla nad Nagasaki. Druga bomba przyniosła skutek i Japonia skapitulowała. W ogóle Japonia została w czasie wojny bardzo zniszczona. Ale odbudowała sie pięknie. Podziwiamy.
Zmęczeni , ale głównie upałem idziemy na sushi. Mamy mapkę i wskazówki z hotelu.
Jedna restauracja - ale nie taka jak trzeba i droga. Druga - w centrum handlowym , też nie taka i droga , za 8-10 kawałków sushi 2-3 tys jenów ! Zrezygnowani wracamy na 9 piętro w centrum handlowym i na wielkim targowisku kupujemy dwa seciki - dwie paczki z jedzonkiem, jedna z makami i druga z rożnymi rybkami, kawiorem i innymi dodatkami oraz z ryżem. Zjemy w hotelu. No to wracamy. Wchodzimy jeszcze w małe uliczki . Ja robię zdjęcia i ... Nagle STOP. Zauważamy malutki napis : Sushi. Żadnych zdjeć , jak zazwyczaj przed restauracjami, żadnych nawoływaczy, żadnej wystawy. Ale jest napis po japońsku i po angielsku. Wchodzimy . Po schodkach na pierwsze piętro i ach. Buźki nam poweselały :) sushi bar z taśmą i jeżdżącymi talerzykami ! Wspaniały. Zostajemy wesoło powitani, posadzeni przy barze i dostajemy do łapek angielskie menu na tablecie ! Z obrazkami, cenami i możliwością zamawiania on-line, czyli bezpośrednio na tablecie. Rewelacja. Pan zza taśmy sie do nas uśmiecha i zaczyna swoim melodyjnym głosem pokrzykiwać cos, nie wiemy co, ale inni mu odkrzykują i wszyscy wesoło pracują robiąc maki, sushi i sashimi. Jest cudownie. Znowu najadamy sie pod sufit. I z pełnymi brzuszkami wracamy do hotelu.
Niestety, trzeba sie pakować, bo jutro wracamy do Tokio. Zakupione paczki jedzeniowe do lodówki, będą na drugie śniadanie w trakcie jazdy pociągiem.
------------------------------------------------------------------------------------------
3 maj podróż do Tokio
Dzisiaj święto narodowe: Dzień Konstytucji. Juz od kilku dni widać przygotowania. Na placykach wyrastają niezliczone straganiki. Z różnościami. Pojawia sie tez mnóstwo kwiatów.
My wsiadamy do shinkansena i jedziemy do Tokio. Po drodze mamy tylko przesiadkę w Osace. To juz nasza ostatnia podróż tym środkiem transportu - naprawdę godna polecenia. Na miejscu jesteśmy o 13:40. Troche nerwowo jedziemy do hotelu, który tym razem jest w dzielnicy Asakusa , najpierw jedna stacja JRem a potem dwie metrem i jesteśmy w Asakusa. Hotel mamy 5 min od metra.
Pokoik znowu malutki, czyli jak zwykle standard japoński z kabiną łazienkową, brak szafy i półek, czyli jak zwykle. I łazienka, jak w samolocie, modułowa, czyli jak zwykle :)
Po przebraniu sie i umyciu idziemy zwiedzić okolicę. Juz tu byliśmy w pierwszy dzień pobytu w Japonii, tylko wieczorkiem. Ale postanawiamy iść znowu do najstarszej swiatyni w Tokio Sensoji Temple. Tłumy ludzi, może dlatego, ze dzisiaj święto, do swiatyni dochodzimy uliczką Nakamise z dziesiątkami sklepów z pamiątkami. Jest duża, z małym parkiem i pagodą . Jest symbolem Asakusy. Przed głównym budynkiem trzeba sie okopcić dymem z kadzielnicy by uzdrowić ciało. I tak tez robimy. W głównym budynku znajduje sie figura szczęśliwego Buddy. Otoczenie jest bardzo ładne i warto sie tu znależć. Wracać mozna urokliwymi uliczkami, które są tylko w Asakusa.
Oczywiście robimy przegląd pamiątek w sklepikach i idziemy na sushi.
W hotelu podpytaliśmy o restauracje w pobliżu, wiec z mapką w ręku szukamy sushi baru. Pierwszy strzał niecelny, bo to restauracja i ceny nie nasze. Ale drugi jak najbardziej. Zasiadamy, talerzyki jeżdżą i to bardzo duzo talerzyków , a my w siódmym niebie. Ceny od 95 YEN za talerzyk do 600. Najedliśmy sie do syta.14 talerzyków pojechało do brzuszków.
Ponieważ całkiem niedaleko widać Tower Tokyo SkyTree, czyli najwyższa wieże w Tokio, postanawiamy sie do niej przejść. Nie jest bardzo daleko, wiec po ok 20 min docieramy do niej i wjeżdżamy na piętro z biletami. Tutaj tłumek, a nawet dwa tłumki. Jeden do "szybkich" biletów dla cudzoziemców . Za wjechanie na 100 piętro i oglądanie widoku Tokio trżeba tu zapłacić 2800 YEN. Normalny bilet kosztuje 2 tys YEN, ale juz sie nie kupi bo kolejka biletowa zamknięta a tłum czeka na wjazd na górę. Wieża robi niesamowite wrażenie , ale odpuszczamy.
W drodze powrotnej robimy cudowne zdjęcia o zmroku.
------------------------------------------------------------------------------
4 maja Tokio
Dzisiaj jest dzień odpoczynkowy. Powoli i tylko kilka punktów w planie.
Pierwszy to World Trade Center Observatory, by obejrzeć Tokio z góry , z czterech stron świata . Dojezdzamy do obserwatorium dopiero na 10-tą rano, ale to akurat, bo jest czynne właśnie od dziesiątej. Bileciki po 600 YEN i miły pan wsadza nas do windy i wiezie na 40 piętro. Nisko w stosunku do SkyTree, ale i tak widać co trzeba. Dostajemy do ręki mapkę z opisami widoków z czterech stron. Jest bardzo spokojnie, nie ma tłumów i mozna wszystko dokładnie obejrzeć.
Pózniej jedziemy JRem do stacji Shibuja . A tu szok, jest tyle ludzi, że nie da sie wyjsć z metra. Czy wszyscy przyjechali tam, gdzie i my ? W końcu wydostajemy sie i prżez park wędrujemy do świątyni Meji Jingu . Ciągną tam i inni, nawet z walizami. Dzisiaj dzień wolny w Japonii, bo wypada pomiędzy dwoma świetami, wiec duzo ludzi podróżuje i wycieczkuje. Świątynia juz nie robi na nas dużego wrażenia . Zbyt wiele juz widzieliśmy :) warta jest jednak obejrzenia ze względu na .... śluby.
Idzie jeden za drugim, państwo młodzi i rodzice w tradycyjnych ubraniach, ciekawie, orszak nowoczesny. Pózniej wspólne zdjęcie i ... następna para .
Pózniej jedziemy do dzielnicy Shinjuku i oglądamy park Shinjuku Gyoen National Garden. Odpoczywamy na trawce. Całkiem przyjemnie.
Potem Ueno i National Museum. Muzeum duże i tysiące eksponatów. Zaliczamy tylko główny budynek, gdyż ciekawi nas historia Japonii i szogunow. Troche tu tego mało... Oczekiwaliśmy czegoś więcej. Ale można tu zobaczyć parę zbroi szogunow, przepiękne malowidła na jedwabiu i jest tu całkiem ciekawy sklep muzealny. W innych budynkach sa wystawy i historia Azji.
----------------------------------------------------------------------------------------
5 maja Tokio
Dzisiaj mało w planie, ale za to same istotne rzeczy.
Po pierwsze musimy zrobic rozpoznanie dojazdu na lotnisko. Nasz JR Pass już jutro nie zadziała, więc musimy cos wymyśleć. Dlatego jedziemy na stacje Ueno, ale tutaj słabo z informacją. Mamy dwie drogi do wyboru, ale nie wyglada to dobrze. Jedziemy do Tokyo Central Station. Podejście do informacji ogólnej tez nie daje nam dobrej informacji. Miła pani kieruje nas do dużej informacji turystycznej, gdzie byliśmy w pierwszy dzień. I tutaj full wypas ! Informacja zgrabna i konkretna. Okazało sie , że z pobliskiej nam stacji Ueno jedzie lokalny pociąg Keisei aż na lotnisko 70 min za ok 1100 YEN . Hurra ! Mamy całkiem fajne połączenie . Szczęśliwi jak nie wiem co dziękujemy bardzo miłej i konkretnej pani. Polecamy ten punkt.
Teraz idziemy, bo to blisko dworca, do Imperial Palace Eastwoodem Gardens. Niestety pałacu nie widać, ale i tak nie wejdziemy, bo wejściówkę trzeba rezerwować dwa miesiące wcześniej. Nie zrobiliśmy tego. Jak sie zabrałam, to juz miejsc wolnych nie było. Zatem zostaje nam ogród. Fajny , duży, mozna sie rozłożyć. Ale nie powala. Po Chinach żaden ogród nas nie zachwyca. Ale jest sympatycznie. Poodpoczywalismy trochę .
Dalej jedziemy na największe skrzyżowanie w Tokio. Ze stacji Shibuja całkiem blisko. Zanim wejdziemy ktoś nas zaczepia i chce z nami pogadać. Tutejsze TV ! Udzielamy zgrabnego wywiadu, dostajemy mikrofon i z tym mikrofonem mamy przejść przez skrzyżowanie. Troche dziwnie pogadywać do siebie po angielsku i jeszcze cos przeżywać , Hmm. No nie wiem co z tego wyszło, ale mamy być w telewizji. Szkoda, że nie obejrzymy , bo to nas ostatni dzień w Japonii...
Przechodzimy przez skrzyżowanie jeszcze kilka razy. Szaleństwo jakies. Tłumy ludzi w każda stronę ! Pózniej z pobliskiego Sturbucksa oglądamy widok z góry i popijamy kawkę.
Potem jedziemy do Harajuku , a tu znowu z metra nie da sie wyjsć, istny Mordor, hihi. tłok nie złej ziemi. Myśleliśmy, ze znajdziemy tutaj dziwnie ubrane dziewczyny , kokardki, falbanki i takie tam, ale słabo wyszło.
No to wracamy do naszej Ueno By znaleźć dojazd do Keisei line. Do Keisei jest przejście po prostu z metra.
Potem juz tylko nasza Asakusa, zakupy pamiątek i słodyczy i sushi na koniec, ale w innej knajpie.
Pakowanie i .... To juz koniec.
Było cudownie, kolorowo, bardzo miło, kulturalnie, czasem zaskakująco. Ale tak miało być !!!
Szkoda, że trzeba wracać :(
--------------------------------------------------------------
Praktyczne wskazówki:
1. Jesli ktoś zamierza zwiedzać więcj niż jedno miasto, sugerujemy zakup Japan Rail Pass. My kupowalismy u agenta: http://www.jrpass.com/. Szybka decyzja, zakup i bilety przyszły kurierem w ciagu kilku dni. Uwaga: jest opłata za przesyłkę. Tych biletów nie można kupić w Japonii !!
2. Mając JR Pass , lepiej szukać hoteli przy stacjach JR i jeżdzić JR. Wtedy podróżujesz za darmo, tylko machasz biletem.
3. Lepiej mieć trochę gotówki. Nie wszystkie banki wymieniają waluty i rzadko można płacić kartą.
4. Zwiedzanie świątyń i zabytków przeważnie kończy się ok 16 i po tej godzinie nie da się do nich dostać
5. Jesli ktoś wybiera się do zamków królewskich, to trzeba o tym pomyśleć na 2-3 m-ce wcześniej. Rezerwacje odbywają się przez internet.
6. Uwaga na dni otwarcia muzeów. Jeśli są święta, to przeważnie muzea są wtedy otwarte ale zamknięte są na drugi dzień.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Japonia jest cudowna i zaskakująca.
Usuń