Pierwsza Wielka Wyprawa : Chiny.
Bilety do Pekinu kupiłam na trzy miesiące przed odlotem, za niewiele ponad 1900 zł, lecimy przez Kijów. Dodatkowy przelot : Pekin-Xian liniami wewnętrznymi - 230 zł plus pociągi: Xi'an -> Luoyang, Luoyang->Shanghaj, Shanghaj->Nanjing->Pekin. Wszystkie bilety kupiłam przed wylotem do Pekinu.
Nasza trasa: Warszawa-Kijów-Pekin-Xian-Luoyang-Shanghaj-Nanjing-Pekin.
Zapaszam na relację z podróży.
--------------------------------------------------------------------------------
21.09.2010 Pekin
No to wylądowaliśmy. To była całkiem długa podróż, chociaż nawet nie mieliśmy bardzo długiej przerwy z Kijowie. Tranzyt niezbyt ciekawy, malutki, tłumny i nie było co robić. Baliśmy się trochę o nasze bagaże, ale wszystko było OK. Na lotnisku w Pekinie też w porządku i bagaże dostaliśmy w komplecie ;) Tylko pogoda nas powitała marna, deszczowa. Od razu wszystko widać w szarych barwach.
Z lotniska do hotelu przyjechaliśmy taxi - co prawda kierowca nie wiedział, gdzie jest hotel (mieliśmy adres i mapkę) ale na szczęście okazał się miły i sam zadzwonił do hotelu. Sami chyba byśmy tego hotelu nie znaleźli. Hmmm, hotel w stylu typowo chińskim na razie pomińmy. Oczywiście łóżka mamy w pokoju oddzielnym i nawet własną (tzw private łazienkę też) niemniej ... Ale jest internet na poziomie, bardzo miła obsługa i dobre śniadanie.
Po krótkim odpoczynku, wyskakujemy do Zakazanego Miasta. Nie jest to problem, bo mieszkamy w centrum. Miejsce wspaniałe i dzisiaj mało tłumne, ze względu na pogodę. Bilety do kupienia w kasie za ok 80 yuanów. Uwaga - bardzo niewiele jest miejsc obsługujących karty kredytowe Visa i Master Card. Tutaj musieliśmy zapłacić gotówką. Gotówka musi być !
Zakazane Miasto to jeden z największych kompleksów pałacowych świata i zarazem największa atrakcja Pekinu. U nas nr 1 na naszej liście "must see". Zakazane Miasto nosi swoja nazwę, gdyż niegdyś wstęp do niego miała wyłącznie najbliższa rodzina cesarza oraz najważniejsi urzędnicy państwowi i eunuchowie. Przez ponad pięćset lat mieszkało tutaj 24 cesarzy dynastii Ming i Qing, aż do opuszczenia go przez Puyi w1924 r. Ostatni cesarz Chin Aisin Gioro Puyi został zmuszony do abdykacji w 1912 r po wybuchu rewolucji Xinhai.
Wejście do Zakazanego Miasta |
Kompleks pałacowy powstał w latach 1406–1420, na polecenie cesarza Yongle z dynastii Ming na miejscu dawnego Chanbałyku (chiń. Dadu), miasta stołecznego mongolskiej dynastii Yuan. Jego budowa to 14 lat nieustannej pracy miliona robotników oraz 100 tys. przeróżnych rzemieślników i artystów.
Zakazane Miasto wzniesione zostało zgodnie z zasadami feng shui. Budynki mają wejścia od strony południowej, dzięki czemu otwarte są na pozytywne wpływy yang i jednocześnie chronione przed szkodliwym działaniem yin. Kompleks pałacowy otoczony był kiedyś 10-metrowym murem z czterema ozdobnymi strażnicami na rogach, a dodatkowo okalała go bardzo szeroka fosa wypełniona wodą. Dookoła biegły zaś nieistniejące już mury miejskie, przez co powstało "miasto w mieście". Nazywane było Purpurowym Zakazanym Miastem z uwagi na cesarską barwę oraz symbol gwiazdy polarnej, która zgodnie z chińską kosmologią stanowiła centrum wszechświata.
pl.wikipedia. org
Plan Zakazanego Miasta. Czerwona linia to podział na dwór wewnętrzny (północny) i zewnętrzny (południowy).
A. Brama Południkowa
B. Brama Boskiej Mocy
C. Zachodnia Brama Chwały
D. Wschodnia Brama Chwały
E. Boczne wieże
F. Brama Najwyższej Harmonii
G. Pawilon Najwyższej Harmonii
H. Pawilon Waleczności
J. Pawilon Literackiej Chwały
K. Kuchnie południowe
L. Pałac Niebiańskiej Czystości
M. Ogród cesarski
N. Pawilon Kształtowania Charakteru
O. Pałac Spokojnej Długowieczności
B. Brama Boskiej Mocy
C. Zachodnia Brama Chwały
D. Wschodnia Brama Chwały
E. Boczne wieże
F. Brama Najwyższej Harmonii
G. Pawilon Najwyższej Harmonii
H. Pawilon Waleczności
J. Pawilon Literackiej Chwały
K. Kuchnie południowe
L. Pałac Niebiańskiej Czystości
M. Ogród cesarski
N. Pawilon Kształtowania Charakteru
O. Pałac Spokojnej Długowieczności
Dzisiaj pałac otoczony jest murem obronnym z wieżami przykrytymi charakterystyczną pomarańczową dachówką oraz fosą. Na obszarze o długości 960 m i szerokości 760 m wzniesiono ok. 800 pałaców, wiele mniejszych pawilonów, mostków i rzeźb. Pałac i sąsiadujące parki z trzema sztucznymi stawami tworzą całą, zamkniętą kompozycję.
Taihedian |
W najokazalszym pawilonie Taihedian odbywały się uroczystości koronacyjne, z okazji urodzin cesarza i Nowego Roku. Można tam zajrzeć i zobaczyć wyposażenie sali.
Główne hale, podobnie jak większość budynków Zakazanego Miasta, utrzymane są w szczęśliwych w chińskiej symbolice kolorach: czerwonym i żółtozłotym.
Za częścią oficjalną, oddzielona murem i bramą Qianqingmen znajduje się część prywatna, również złożona z umieszczonych wzdłuż tej samej osi obiektów: pałacu Qiangqinggong (Pałac Niebiańskiej Czystości), pałacu Kunninggong (Pałac Ziemskiego Spokoju) – rezydencje cesarskiej pary oraz pawilonu Jiaotaidian (Sala Jedności). Pałace rodziny cesarskiej, konkubin cesarskich itp. są w północnej części kompleksu, po obu stronach głównej osi (pod samym murem są ogrody).
W parku pałacowym |
Zakazane Miasto to jeden z najlepszych przykładów tradycyjnej architektury pałacowej. Cały kompleks od 1987 r. wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
Pospacerowaliśmy z przyjemnością. Jest tu co ogladać. Dużo zostanie w pamięci. Ale mamy też super zdjęcia, choć pogoda była słaba, bo prawie cały dzień siąpił deszcz i trochę zmokliśmy.
Wychodząc z pałacu zakupiliśmy, po dość długich targach, wycieczkę na chiński mur. Więc jutro mamy wyprawę.
Obiad zjedliśmy w cywilizowanym miejscu - znaleźliśmy KFC, no i zapodalismy sobie kubełek ;) Chińczycy mieli trochę ubawu jak zamawialiśmy jedzenie, hmm. Uwaga : sos sojowy jest wszędzie i dodawany jest do wszyskiego.
Poza tym trochę pojeździlismy metrem. Biali są tutaj atrakcją, niewątpliwie. Dziewczyny ukradkiem nam robią zdjęcia a panowie po prostu się przyglądają. Dziwnie trochę. Wieczorem jeszcze raz pojawiamy się na Placu Niebiańskiego Spokoju. Zakazane miasto jest pięknie oświetlone a przed nim wyrosły kolorowe fontanny. Tylko po co ten portret ...
----------------------------------------------------------------------
22.09.2010 Pekin
Po dłuuuugiej przespanej nocy we własnych łóżkach od rana startujemy… Szybkie śniadanko i ok. 7.30 ktoś puka – mała ubrana na czerwono Chinka pyta, czy damy radę się zebrać w ciagu 10 minut bo już kierowca na zewnątrz czeka na nas (tak przynajmniej zrozumieliśmy).
Wyszykowaliśmy się szybko i ok. 7.45 wyszliśmy przed budynek naszego hotelu (szumna nazwa niech będzie hotelik ;)) i co niespodzianka: stoi mały busik a ta mała ubrana na czerwono Chinka to nasza przewodniczka.
Zbieramy wycieczkowych zawodników … trochę nie rozumiemy naszej przewodniczki ale co tam.
Najpierw dołącza 2-ch gości, którzy okazuja się być Duńczykami, nastepnie już w drodze na Wielki Mur zgarniamy 2-ch zawodników – z hotelu chyba 5 ***** Chińczyka i Meksykanina, no i ruszamy. Aha w miedzyczasie Chinka prosi abyśmy nie chwalili się swoją ceną, gdyż inni mają ceny ponoć wyższe ale nie sprawdzamy tego. Ale ewidentnie dobrze negocjowalismy :)
Na początek fabryka kamienia (cos szlifuja … takie jak w Turcji szlifowanie i obrabianie kamieni ale co z tego powstaje to skarby … widać na zdjęciach).
Nastepnie po ok. 1 godzinnej jeździe docieramy do Badaling i Wielkiego Muru … wrażenie ja cię nie mogę a może jeszcze bardziej. Mur ciagnie się na lewo i prawo i dostajemy 2 godz. wolnego czasu. Wycieczka się rozłącza i wędrujemy swoim szlakiem.
Chiński Wielki Mur, to największa budowla obronna świata. Biegnie od miejscowości Shanhaiguan nad Zatoką Liaotuńską (Morze Żółte) na wschodzie, przez Mongolię Wewnętrzną, do przełęczy Jiayuguan w górach Qilian Shan, w pobliżu miasta Yumen na zachodzie.
Jego budowę rozpoczęto w okresie Wiosen i Jesieni, prawdopodobnie w VI w. p.n.e. i kontynuowano w epoce Walczących Królestw (480-221 p.n.e.). Osobne odcinki muru budowały poszczególne państewka feudalne. Połączenie budowli w jeden zespół (ale nie jeden ciagły mur), służący do obrony przed koczowniczymi plemionami mongolskimi i strzegący biegnącego w pobliżu Jedwabnego Szlaku, nastąpiło w czasie panowania pierwszego cesarza z dynastii Cin (Qin) Szy Huang-ti (221-210 p.n.e.).
W czasach późniejszych mur wielokrotnie rozbudowywano i modernizowano, zwłaszcza w XIV w., pod rządami dynastii Ming. W okresie świetności budowla liczyła ponad 7600 km długości, do czasów obecnych zachowało się ok. 2400 km. Ściany muru budowano z wielkich granitowych płyt mających u podstawy 6,5 m, a u szczytu 5,6 m szerokości i 6,6 m wysokości. Mur wyposażony jest w liczne wieże obronne, strażnice oraz pomieszczenia magazynowe na amunicję i żywność. Wiedzie grzbietami pasm górskich na wysokości ok. 1000 m n.p.m. W 1987 r mur został wpisany na listę UNESCO.
Bo trochę się męczyliśmy – bardzo strome stopnie, bo to góry przecież. Cały mur ciągnie się górami. Nasz odcinek miał ok. 10 km, ale przeszliśmy może ze dwa-trzy w jedną stronę. Widoki i wrażenia nie do opisania. Inny świat, inna rzeczywistość, niesamowite odczucia, dusza unosi się gdzieś do góry, zmączenie ale i zachwyt nad wszystkim wkoło. Pogoda, widoki, emocje, wszystko najwyższej jakości !
Grobowce Ming |
Rozciaganie jedwabiu |
Po obiedzie była wycieczka do grobowców dynastii Ming, taka sobie – zwiedziliśmy troche parku i to wszystko, nastepnie zabrali nas do fabryki jedwabiu – bardzo ładne kołdry, poduszki, pokrowce, ubranka, szaliczki itp, itd. Wszystko jedwabne. K jak przymierzyl jedwabny garnituek, to wygladał prawie jako Steven Seagal, hehe (prawie znaczy …).
Po fabryce wizyta w domu herbaty Dr Tea. Bardzo fajnie z degustacją jak należy i oczywiście sklepik z herbatą ale nic nachalnie bardzo spokojnie. Ciekawe zakupy tutaj zrobiliśmy, a w nagrodę dostalismy sikającego chłopczyka :) Uwaga: było dosyć drogo. Herbatę lepiej kupować w mieście w specjalnych sklepach.
Degustacja herbaty |
Następnym punktem programu miało być Centrum Olimpijskie a tu niespodzianka … masaż stóp i badanie przez wybitnych profesorów lekarzy z Tybetu, podobno. Najpierw było miło, bo wjechały miseczki z wodą i kazano nam wymoczyć stopy. K zamoczył szybciutko a moje nogi zaczęły się gotować, bo to trochę wrzątek był. Następnie przyszyli mali Chińczycy i zaczęli nam masować stopy. Następnie przybyli profesorowie i taki jeden wziął nas w obroty, bo oczywiście K się pierwszy zgłosił na ochotnika. Wykryli nam choroby jakich mało no i chcieli sprzedać na nie lakarstwa . Reszta … No comments. Nie skorzystaliśmy.
Jaskółcze Gniazdo |
Generalnie, bardzo udany dzień, niezapomniane chwile z Wielkiego Muru i parę innych ciekawostek. Aaaa, jeszcze widok na stadion: Jaskółcze Gniazdo w Centrum Sportu. Fajne, jak prawdziwe ogromniaste gniazdo :)
Wróciliśmy do hotelu – musimy się znowu przepakować , gdyz jutro cały dzien po Pekinie – zobaczymy co jutro się uda (w planach na razie Summer Palace i może coś jeszcze ) a wieczorem wylot do Xi'an i nowe przygody przed nami …
---------------------------------------------------------
23.09.2010 Pekin
Wstaliśmy jakoś po ciężkim poprzednim dniu i ruszyliśmy na
zaplanowaną na dzisiaj wyprawę do Pałacu Letniego. Wstepnie zgodnie z opisem w internecie (do
Pałacu Letniego można dojechać autobusem z placu Tiannanmen) mieliśmy jechać
autobusikiem nr 690 spod Zakazanego Miasta, ale … nigdzie takiego nie było, a
przynajmniej my takowego nie znaleźliśmy. Cóż, przesiedliśmy się do metra i linią nr 4 dotarliśmy w ciagu ok. 40 minut bez
żadnego problemu. Udało nam się nawet wysiąść – co prawda nie tylko my
wpadliśmy na ten genialny pomysł, bo ¾ metra również zrobiło to razem z nami. Pogoda
słoneczna niczym bajka w porównaniu do
poprzednich dni.
Bajkowy także Pałac Letni i cały park wokół niego. Atrakcji
pełno, zdjęć narobiliśmy chyba z 500, ale… jednym aparatem, bo drugi się nieco uszkodził, wypadł mu guziczek do pstrykania fotek, hmm narobił się
chyba już biedak ( i to tylko pokazuje że trzeba mieć w podrózy co najmniej 2 aparaty).
Yiheyuan (Pałac Letni) to kompleks parkowo-pałacowy stanowiący miejsce letniego odpoczynku cesarzy chińskich z dynastii Qing. Centralnym punktem Yiheyuanu jest Wzgórze Długowieczności (Wanshoushan, 60 m wysokości) oraz sztuczne jezioro Kunming, które zajmuje powierzchnię 2,2 km² czyli ok. 2/3 całego parku. Cały kompleks liczy 70 tys. m² zabudowanej przestrzeni z licznymi ogrodami, altankami, pawilonami, galeriami i klasycznymi rezydencjami. Jest tego ponad 3 tysiące. obiektów. Nazwa Yiheyuan oznacza Ogród Pielęgnowania Harmonii.
W czasie spaceru i zwiedzania Pałacu Letniego udało nam się nawet popłynąć łodzią na wyspę – fajna przejażdżka z Chińczykami na pokładzie, wszyscy siedzą na krzesełeczkach i wpierdzielają pierożki aż im się uszy trzesą... Z wysepki też popłynęliśmy z powrotem na ląd, ale trochę dalej, więc oglądaliśmy i spacerowaliśmy dalej. Super, miło, kolorowo i atrakcyjnie, jak to w Chinach.
Po Pałacu Letnim postanowiliśmy pojechać i zwiedzić Świątynię Nieba. Do metra podjechaliśmy rikszą za 5 zł. Gość w motorynkowej
rikszy – nawet skubany nie pedałował, podwiózł nas pod samo wejscie do metra ;) I
nie patrzył nawet czy autobus przed nim skręca, hmm.
Po dotraciu na miejsce, zakupiliśmy bilety i … do środka
poprzez park Heaven Temple.
Przepiękna Świątynia Nieba albo Ołtarz Nieba, Tian Tan to kompleks sakralnych budowli taoistycznych zbudowany w XV w. Kompleks był odwiedzany przez cesarzy Chin z dynastii Ming i Qing w czasie corocznych ceremonii, w czasie których modlono się do Nieba o obfite plony rolne. Jest to ponoc świątynia taoistyczna, ale chińska wiara w Niebo, popularna szczególnie wśród panujących dynastii, występowała przed powstaniem taoizmu. W 1912 roku, podczas pierwszych obchodów Dnia Republiki, świątynia, do tej pory dostępna tylko dla cesarza i jego dworu, została po raz pierwszy otwarta dla zwykłych mieszkańców Pekinu. Cały kompleks został wpisany w 1998 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Heaven Temple |
A teraz lot do Xi'an, więc siedzimy na lotnisku i czekamy. Już widać, że samolot będzie jakis duży bo luuuudzi co niemiara i nie tylko Chińczycy – Eurpojeczykom czy raczej innym niż Chińczycy niektórym odwalilo bo przyjechali na lotnisko w krótkich rękawach a tu już ciemna nocka i ponoć w Xi'an temperatura niższa o pare stopni (chyba nawet o 10 stopni mniej).
Poki co czekamy na samolot … tłum gestnieje z minuty na
minute i za ok. 20 min będziemy wsiadac tj wg czasu miejscowego o 20 45 a wg
polskiego 14 45.
--------------------------------------------------------------------
24.09.2010 Xi'an
I kolejny dzień przygód...24.09.2010 Xi'an
Generalnie lot bardzo w porządeczku – jak zabierali nam bagaże to plecaki zapakowali do oddzielnej plastikowej kuwety i tak pojechały do samolotu. Lot był ok. dostaliśmy dwa razy napoje : piliśmy kokosowy juice i jeszcze jakby aroniowy. Na lotnisku zwiedzilismy toalety – zrobiły (na nas) wrażenie – duże, czyste i kulturalne a przy tym trzymające standardy zarówno dla Chińczyków – dziury zamiast sedesów i standard dla pozostałych – normalne sedesy ;). W razie czego polecam skorzystać – tam warto.
Do Xi'an przybyliśmy przed północą – dość szybko dostaliśmy bagaże ( w zasadzie wyjechały w I kolejności) z tabliczką „priorytetowe” i szybko poszliśmy na postój taksówek. Po drodze wyłowiła nas z tłumu babka – ok. 40-ki i powiedziała, że jest taxi driver’em (kierowcą ) i zapakowała nas do swojej taksówki. Zapłaciliśmy troszkę więcej niż myśleliśmy – w zasadzie podobnie, jak w Warszawie w taryfie nocnej z lotniska i w dodatku w dzień świąteczny, ale było dosyć daleko i na szczęście nie zbankrutowaliśmy finansowo i kontynuujemy dalej podroż po Chinach.
W hotelu obsługa wyszła do nas zaspana i nic nie mogli zrozumieć w ludzkim języku tj. w angielskim i po krótkiej debacie doszliśmy do wniosku, że trzeba iść spać, więc umówiliśmy się na „pogaduszki” z managerem na rano, zapłaciliśmy depozyt i poszliśmy do pokoju. Mamy lepsze warunki niż w Pekinie.
Rano wstaliśmy ok. 8.15 i po porannej toalecie stwierdziliśmy, że trzeba ruszać w bój i na dodatek bez śniadania i dobrze byłoby zjeść coś po drodze. Na początek przeprawa w recepcji. Okazało się, że menedżer jest gdzieś poza hotelem, niemniej udało się do niego dodzwonić i po chwili rozmowy po angielsku ustaliliśmy, że wszystko gra, pokój w porządeczku i z chińskim (!) śniadaniem, a więc zostajemy na najbliższe 3 dni i możemy ruszać dalej w miasto. Po wyjściu z hotelu zauważamy, że mieszkamy na tyłach hotelu Hyatt (a wiec dobra miejscówka :) ) w razie czego zawsze ktoś nas podwiezie do Hyatt a my przez bramę tylną dostaniemy się do naszego hotelu – prawie jak w "Misiu" Barei :)
Podjęliśmy decyzję, że spróbujemy dzisiaj udać się do Terakotowej Armii i zwiedzić ten ósmy cud świata. Pomału zaczęliśmy zmierzać w kierunku Dworca Kolejowego, gdyż tam znajdować się powinien przystanek autobusu 306 zmierzający pod Xi'an do terakotowych żołnierzy.
Po drodze przy rozwalającym się murze zobaczyliśmy rozstawione stragany i gotujących jedzonko Chińczyków. A my przecież nadal bez śniadanka. Wypatrzyliśmy jak przygotowywany był naleśnik dla milicjanta i za chwilę nasz naleśnik smażył się na ogromnej płycie i za cale 2 Yuany zakupiliśmy śniadanko które wspólnie spałaszowaliśmy.
No i dalej w drogę, Niestety pogoda nas nie rozpieszcza, gdyż cały czas pada deszcz. Po długim spacerze w strugach deszczu w końcu docieramy do dworca. Oczywiście Dworzec Kolejowy rozkopany – niestety, jak większa część drogi która przebyliśmy. Stawiające się nowe centra handlowe, przebudowy dróg a na koniec okazało się, że … budują metro. No tak w miescie 6,5 mln bez metra… to wstyd. Jesteśmy pod wrażeniem szybkości prac – wszystkie powyższe obiekty, budowle i drogi powstają prawie równocześnie. Korki ogromne ale tempo prac widać. Znaleźliśmy autobus a w zasadzie zobaczyliśmy jak jedzie oraz dwójkę wyglądających na Europejczyków (jak się później okazało dwójkę Niemców), którzy próbowali zatrzymać autobus ale bezskutecznie. Ale dla nas oznaczało to, że jesteśmy blisko – poczuliśmy, że to już tuż tuż. I w końcu naszym oczom ukazał się … oczekiwany, stojący i czekający na nas autobus linii 306. Zmoknięci jak psy ale z wielką przyjemnością wsiedliśmy do autobusu i zaczęła się podróż. Mnie trafiła się miejscówka dla Chińczyka z małymi nóżkami – na kole autobusu. Po drodze przyszedł Pan Konduktor i zapłaciliśmy mu za bilety (7 Yuanów za osobę). W autobusie poza nami i parą z Niemiec reszta to tubylcy. Na miejsce dotarliśmy ok. 11.30. Z przystanku autobusowego musieliśmy trochę podejść, bo kasy były dalej niż zatrzymywał się autobus.
Po drodze byliśmy nagabywani przez potencjalnych przewodników i musieliśmy odpierać ataki. Po drodze do kasy biletowej weszliśmy do jednego ze sklepików z pamiątkami, a tam niespodzianka: tłumnie fotografujący się turyści z bardzo skromnie wyglądającym człowiekiem.
Za chwile wytłumaczono nam, że to jeden ze współodkrywców armii terakotowej i za jedyne 80 Yuanów można zrobić sobie z nim zdjęcie i otrzymać autograf. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie negocjowali. Dojechaliśmy do kwoty 50 Y i : dostaliśmy kartki z terakotową armią, autograf i zrobiono nam zdjęcie (zdjęcie obok).
W końcu udało nam się dotrzeć do kas i tu oczywiście niespodzianka – jak zwykle tylko żywa gotówka – na szczęście byliśmy już przygotowani, gdyż po Pekinie odrobiliśmy lekcje i gotówkę w odpowiedniej a nawet z pewną rezerwą mamy przy sobie.
Zapłaciliśmy po 90 yuanów każdy (do tej pory to najdroższe bilety wejściowe podczas naszego pobytu w Chinach) i próbujemy wejść na teren . Podchodzimy do wejścia (przynajmniej nam się tak wydawało) a tam : „nie nie” to wejście dla tych co mają wykupione bilety do podwózki zmotoryzowanej autobusikowej, a na piechotkę to inna droga. Aha, no to szukamy dalej – za głosem natury czyli za innymi turystami idziemy do innej ścieżeczki prowadzącej, mamy nadzieję do armii.
Po kilkuset metrach ukazują się bramki – oczywiście sprawdzanie biletów oraz prześwietlenia bagaży podręcznych (torebka i plecak jadą na prześwietlenie). Już wcześniej w Pekinie auważyliśmy, że praktycznie każdy środek transportu (poza autobusami i taksówkami) ale metro, pociągi i wejścia do obiektów posiadają na wyposażeniu prześwietlacze bagażu. I faktycznie to wykorzystują, gdyż praktycznie każda próba wejścia z plecakiem kończy się odesłaniem do urządzenia. Bez komentarza pozostawiam w tym miejscu jakość obsługi.
I już jesteśmy w środku na terenie terakotowej armii … Wpadamy do pierwszego budynku, a miały być namioty ! Budynek sporawy, jak i pozostałe - eleganckie murowane hale. Porządne, wielkie i robiące wrażenie. A tam raczej małe muzeum i parę odkopanych żołnierzyków (wzorców) oraz dwa piękne rydwany za szybkami, w takich muzealnych gablotach.
Wszyscy pstrykają zdjęcia, to my też. Duużo zdjęć. A podobno tutaj nie wolno robić fotek i filmować. Wszyscy zdają się tego nie wiedzieć albo nie zauważać. Po pierwszym budynku wyszliśmy raczej rozczarowani, tym bardziej, że przy wejściu czytniki biletów i wpuszczający panowie sprawdzają, jakbyśmy nie wiadomo gdzie wchodzili. Mieliśmy wiec prawo spodziewać się czegoś więcej. Gdzie ta armia ??? Wpadamy do drugiego budyneczku. Sporawy taki i w środku olbrzymia hala z wykopaliskami i resztkami koników i żołnierzyków, takie skąpe kawałki, jakby pozostałości, albo tak rozsypane figury, że trudno je sobie wyobrazić w całości. Może tak wyglądały po odkopaniu ? Trzeci budynek – już lepiej, mała armia – podobno samo dowództwo, tak twierdzi nasz przewodnik. Ładne. Czwarty budynek. I to jest to !! W końcu trafiamy w 10kę. Tego szukaliśmy. Zapiera dech w piersiach – oczom wyłania się ogromna armia żołnierzy sprzed ponad 2 tysięcy lat ! Szczęki nam opadają. Żołnierze stoją w kilku kolumnach po czterech w rzędzie, czasem konie – te od rydwanów, ale pojazdów nie ma, bo się rozpadły i nie ma broni, bo zdemontowana. Na pierwszym planie stoją żołnierze w trzech rzędach wzdłuż całej hali, jeden przy drugim, a za nimi wspomniane kolumny. Terakotowi wojownicy prowadzą konie i wozy, noszą starannie wykonane mundury i kolczugi i każdego z nich można łatwo przypisać do określonego rodzaju służby. Są więc wśród nich piechurzy, kopijnicy, łucznicy i kusznicy, jeźdźcy prowadzący konie bojowe, woźnice, oficerowie, a nawet dwumetrowej wysokości generał, górujący nad innymi z tarczą z trzema ozdobnymi napierśnikami.Obchodzimy w koło, robimy mnóstwo zdjęć i filmujemy wszystko dokładnie. Są znaki z zakazem foto, ale nikt się nie przejmuje i nikt nie goni.
Widok z przodu |
Czoło armii |
W marcu 1974 roku podczas drążenia studni trzech chłopów z chińskiej komuny rolniczej natrafiło na naturalnej wielkości głowy wojowników z gliny. W tym samym roku archeolodzy rozpoczęli prace wykopaliskowe na polu kukurydzy między górami Li Shan i rzeką Wei He. Rezultat był sensacyjny: pod powierzchnia pól uprawnych stały rzędami jeden obok drugiego żołnierze z terakoty – cała armia. Te podziemne posągi należały do wielkiego mauzoleum, które wzniósł dla siebie cesarz Qin Shi Huang Di, w III wieku p.n.e.. Nadał on sobie tytuł Pierwszego Cesarza Chin. Jego historyczne zasługi to zjednoczenie podzielonego królestwa w jedno dziedzictwo, rozkaz wybudowania Wielkiego Muru, reforma pisma i prawa. Jednak to on również nakazywał palenie bibliotek i grzebanie żywcem uczonych, którzy mu się narazili.
Trzydzieści lat przed śmiercią cesarz Qin Shi Huang Di Zgromadził 700000 przymusowych robotników z całego cesarstwa i nakazał im budowę niezwykłego podziemnego pałacu-mauzoleum. Wykonano miedziany sarkofag dla władcy, a pełen skarbów grobowiec chroniony był systemem samozwalniających się kusz. Gdy władca zmarł, jego syn i następca pochował go wraz z bezdzietnymi konkubinami, a żywcem zamurowano w mauzoleum wszystkich, którzy wiedzieli o skarbach. Nad grobowcem robotnicy usypali gliniane wzgórze, na którym zasadzono cyprysy i drzewa sosnowe. Właśnie w pobliżu tego pagórka, dziś porośniętego drzewami owocowymi, chłopi dokonali niezwykłego odkrycia. Z prowadzonych wykopalisk wynikało, że cesarz pragnął mieć w pobliżu armię, wprawdzie z gliny, ale naturalnej wielkości. Według wierzeń, Terakotowa Armia miała strzec cesarza i pomóc mu uzyskać władzę w życiu pozagrobowym.
W przewodniku doczytaliśmy, że w cenie biletu można zobaczyć w kinie znajdującym się na terenie muzeum film o terakotowej armii. Fajne kino, co prawda na stojąco ale film leci wkoło – jesteś w środku a wszystko wyświetlane jest na kilku wkoło umieszczonych ekranach. Fajne. Na koniec po wyjściu z kina stwierdziliśmy, że było super i jeszcze raz zaliczyliśmy największą halę. Już nie robiliśmy zdjęć ale poszliśmy nacieszyć swoje oczy tym ósmym cudem, widokiem wspaniałej kilkutysięcznej armii terakotowej. Widok suuuper, zapierający dech w piersiach – naprawdę warto było tutaj przyjechać.
Turystów całkiem sporo i większość to Chińczycy. Spotkaliśmy jedną wycieczkę z Polski, reszta to Francuzi, Rosjanie i Brytyjczycy.
No to wracamy. Wychodzimy przez barierki i w drogę w strugach deszczu do autobusu.
Po drodze zjadamy pierożki z wieprzowiną (podobno). Smaczne, ale tej wieprzowiny, jak na lekarstwo, a cena jak za kilo mięsa, pewnie ze względu na umiejscowienie knajpki.
Postanawiamy wrócić innym niż w kierunku muzeum autobusem, nr 307, bo podobno wg jednego ze znanych przewodników przejeżdża przez arcyciekawą wioskę Banpo. Niestety chyba ją przespaliśmy a może za bardzo padał deszcz i nie zauważyliśmy. Za to po drodze minęliśmy coś
ciekawego – Basen Huaqing, wyglądał się bardzo interesujący z okien autobusu. Z przewodnika wyczytaliśmy, że to dawne łaźnie ponoć warte obejrzenia. Autobusem jechaliśmy trochę dłużej, o jakąś godzinę, no i nie dojechaliśmy do dworca, jak zamierzaliśmy. Ale za to bardzo miły
Chińczyk, mówiący po angielsku lepiej od nas pomógł nam się dogadać i wysiedliśmy w jakimś innym miejscu w Xian, skąd odbyliśmy niecodzienną podróż do hotelu. Taksówkarz się na nas wypiął, to wzięliśmy rikszę, a raczej ona nas wzięła, Aha w drodze, w stronę armii terakotowej
wszyscy pasażerowie mieli miejsca siedzące, a z powrotem niektórzy pasażerowie mieli już miejsca stojące i tu niespodzianka. W pewnym miejscu w czasie podróży jakieś sygnały dźwiękowe wydał z siebie Pan Konduktor i wszyscy stojący kucnęli. A tu ukazuje się bramka autostrady i zapewne trzeba było uniknąć kontroli. Wróćmy do naszej rikszy … trochę się potargowaliśmy i za chwilkę już
siedzieliśmy w elektrycznej rikszy i jechaliśmy pod prąd po 6,5 mln mieście obcierając się czasami o autobusy oraz wysokie krawężniki a nierzadko słysząc klaksony za plecami lub widząc długie światła
sygnalizowane przez kierowców chcących nas wyminąć lub wyprzedzić (dla tych, którzy mają prawo jazdy lub są w trakcie nauki będą znali te terminy ). W tym miejscu mała dygresja – nie liczcie na to, że jak macie zielone światło to macie pierwszeństwo, nic z tych rzeczy – zawsze miejcie oczy wokół głowy bo nie wiadomo skąd ktoś może wyjechać. Również jak już jesteście nawet na oznakowanym przejściu dla pieszych nie liczcie, że macie również wolną i z pierwszeństwem drogę przejścia – tutaj nawet policja chce cię najechać, nie mówiąc o tym, że jeździ na ciągłej i zawraca jak jej się podoba (widzieliśmy na własne oczy).
Riksiarz podwiózł nas prawie pod Hyat – oczywiście nie mogliśmy namierzyć hotelu ale nam go wskazał no i zaczęliśmy wędrować w jego stronę. Po drodze zauważyliśmy ichnie KFC – Dognisto czy jakoś tak ; weszliśmy, a tu prawie kopia KFC. Zamówiliśmy sobie jedzonko – o dziwo byli przygotowani – mieli zdjęcia potraw, ceny i potrafili nam wytłumaczyć ile czego i za ile dostaniemy. A wiec zasiądnęliśmy do kolacyjki i pięknie oczyściliśmy przygotowane potrawy (głownie kurczak ) nie mówiąc i nie rozpisując się nadto o tym jakie zainteresowanie wzbudziliśmy wśród gości i obsługi „kfc”.
Po jedzonku czas na spacerek – niestety w Xian wielka budowa – to widać i czuć. Na każdym kroku pozagradzane części ulicy, widać wyburzane stare domy i powstające już sklepiki z nowymi wystrojami i witrynami. Obejrzeliśmy kilka sklepików na sąsiadujących z naszym hotelem ulicach – cywilizacja wchodzi na całego. Próbowaliśmy wymienić przy okazji pieniądze bo coś szybko zaczęły znikać z portfela ale banki już były pozamykane (a jutro sobota i adrenalina czy aby na pewno jutro pracują). Znaleźliśmy bank wg rozpiski pracujący do 18.00 (była 17.45) ale już zamknięty na cztery spusty a przy jednym ze stanowisk ochroniarz siedział przy stanowisku PC i zapewne serfowal po Internecie. Zakupy zrobiliśmy w jednym z narożnych sklepików – standardowo: cola i woda mineralna – razem 5 Yuan’ow.
Przed pójściem do łóżeczek jeszcze sprawdziliśmy czy do recepcji hotelowej dotarły nasze bilety na pociąg (zamówione jeszce w Polsce) … niestety jeszcze nie było. Ok. 19.30 zadzwonił Pan Chińczyk z recepcji posługujący się angielskim i poinformował, że bilety dotarły na recepcje i są od odebrania. Faktycznie przyniosła je Chinka w czerwonym płaszczyku i przekazała osobiście. A wiec bilety do Luoyang mamy i zostaje nam dobrze wykorzystać czas w Xian. Oby tylko pogoda dopisała.
-----------------------------------------------------------------
25.09.2010 Xi'an
Dzisiaj zwiedzamy Xi'an. Ale wcześniej chińskie śniadanie w hotelu. Hmm, jest chińskie. Najpierw przystaweczki, ale w zasadzie poza ogórkami nic nie rozpoznaliśmy; z gorących konkretnych dań kilka makaronów i coś jeszcze trudno identyfikowalnego i w końcu zobaczyliśmy pierożki – no to choćby po jednym każde z nas nałożyło. Rozsiadliśmy się przy stole i zaczęliśmy jeść , w międzyczasie poprosiłam o herbatę, wiec dostałam sypaną herbatę zaparzoną w wysokiej szklance. Niestety do końca śniadanka herbata się nie zaparzyła i siorbaliśmy coś, co przypominało lurę z liśćmi herbaty. Oczywiście śniadanko wcinaliśmy pałeczkami :)
Pierwszym punktem programu była wymiana waluty – bo skoro dzisiaj sobota, a jutro niedziela to może nam braknąć kaski na wszystkie atrakcje, a w
poniedziałek wyjazd do Luoyangu i może być trudniej z bankami i wymianą waluty, wiec
trzeba mieć swój zapas. Trafiliśmy w
sumie do sporego banku –tam dostaliśmy numerek do okienka i prawie w trybie
natychmiastowym zostaliśmy poproszeni. W porównaniu do Pekinu i
tamtejszego czasu oczekiwania, czasem czekaliśmy chyba ze
40 minut zasypiając ze zmęczenia, tu, w Xian prawie od
ręki znaleźliśmy się przed obsługą okienkową i bardzo mila Pani wzięła walutę do wymiany, spytała ile chcemy wymienić, poprosiła o paszport i zaczęła wystukiwać na swoim
komputerku rejestracje transakcji. Trochę to trwało, ale najważniejsze
transakcja zakończyła się pomyślnie- otrzymaliśmy walutę miejscową oczywiście
po drodze podpisując kilka dokumentów a bank zrobił w międzyczasie ksero
paszportu i wizy przy tym starannie opieczętowując wszystkie papierki. Na
koniec zobaczyliśmy urządzenie do badania satysfakcji klientów – już takie przyuważyliśmy na lotnisku i w banku również mieli
zamontowane, wiec dlaczego nie ocenić serwisu ? Pani widząc, że próbujemy coś
wcisnąć włączyła urządzonko i wcisnęlismy poziom jakości obsługi - satysfacjonujący
i chyba Pani w okienku musiała to zobaczyć bo za chwilę na twarzy zagościł
promienny uśmiech. Pomimo niepogody i przy padającym deszczu niemniej w pogodnej atmosferze wyszliśmy z banku.
Wieża Dzwonu
Wg mapki, którą kupiliśmy pierwszego dnia pobytu w Xian, wyczailiśmy, który autobus nas podwiezie do Wieży Dzwonu zaplanowanej na dzisiaj. Udało się. Dotarliśmy, ale deszcz się rozpadał i trzeba było chować się pod parasol. Jak pech to pech, drugi dzień w deszczu. Wieża wyszarzona i w tle mgliście i słabo widoczna panorama. Wieża bardzo okazała na środku wielkiego ronda. Albo inaczej: okazałą wieżę Chińczycy otoczyli ogromnym rondem :) Można do niej dojść tylko przejściem podziemnym. Kupiliśmy bileciki na obie wieże razem za 40 RMB (juanów) każdy i pobiegliśmy do pierwszej czyli Wieży Dzwonu. Nazwa pochodzi od olbrzymiego dzwonu umieszczonego przed wejściem do wieży. Można w niego uderzyć trzy razy za jedyne 10 Yuanów, oczywiście płacąc więcej można i więcej razy uderzyć w dzwon specjalnym kółkiem.
Okazało się , że w wieży są występy, performance jakiś, więc postanowiliśmy poczekać. Czekaliśmy i czekaliśmy, czekaliśmy i czekaliśmy. Do czekających dołączyli inni, Niemcy jacyś też się niecierpliwili. Aha, wyszła jeszcze jedna dziewczyna i odtańczyła fajny taniec z dwoma szmatkami, którymi, jak pokręciła, to robiły się takie parasolki. Pooglądaliśmy chwilkę, zrobiliśmy zdjęcia nakręciliśmy kamerką parę ujęć i poszliśmy dalej, do Wieży Bębnów.
W międzyczasie na zewnątrz odbywały się jakieś przemowy, wystąpienia ludzi z wepniętymi w butonierkę czerwonymi kwiatkami. Zapewne dlatego występ się przesunął. Nie wiemy, co to za przemowy, bo po chińsku. W końcu na scenę wśród dżwieków dzwonów wyszli pięknie przebrani artyści. Trzy kobietki grały na dziwnych instrumentach, dwie na strunowych w poziomie i jedna na czymś jak mała gitarka. Dwóch facecików, też przebranych grało, jeden na flecie-fujarce a drugi na dzwonach zawieszonych na końcu sceny w tle. Dzwonów było 39 ale gość grał tylko na czterech, pięciu. Pewnie tyle umiał.
Wieża Bębnów
Wieża Bębnów miała bębny, duuużo, różnych, a te największe, to takie 2x człowiek – nie da się objąć. Bębny, jak bębny, ale zrobiliśmy fajne zakupki w sklepiku na wieży. Kupiliśmy jeden fajny prezent i widokówki, żeby wysłać do Polski. Potargowaliśmy się, jak radzą wszyscy, którzy byli w Chinach i osiągnęliśmy sukces.
Obie wieże ciekawe, takie chińskie. Były z nich również
ciekawe widoki na główne ulice w Xi'an i mieliśmy okazję pooglądać ruch uliczny
z góry. Z góry próbowaliśmy wypatrzeć meczet, który też był w planie, ale nam
się nie udało. Gdzieś się ukrył. Ale na mapie był … skubany jak go znaleźć ?
Tymczasem pogoda się poprawiła i przestało padać… uff w
końcu można schować parasolkę.
Po wyjściu z Wieży Bębnów mieliśmy zamiar trafić do
najstarszego meczetu islamskiego – wiec kierując się zgodnie z mapą i
przewodnikami ruszyliśmy na piechotkę w wąskie uliczki, aby dojść do
zaplanowanego celu.
W wąskich uliczkach pomiędzy Wieżą Bębnów a Meczetem zobaczyliśmy praktycznie cały przekrój chińsko-islamskiego społeczeństwa. A przede wszystkim przegląd ich kuchni... Uliczki bardzo ciekawe, ale nie zawsze pachnące. Smród często nie do wytrzymania dla Europejczyka. Nie tylko z garów, ale i czasem z kanalizacji, brr.
W wąskich uliczkach pomiędzy Wieżą Bębnów a Meczetem zobaczyliśmy praktycznie cały przekrój chińsko-islamskiego społeczeństwa. A przede wszystkim przegląd ich kuchni... Uliczki bardzo ciekawe, ale nie zawsze pachnące. Smród często nie do wytrzymania dla Europejczyka. Nie tylko z garów, ale i czasem z kanalizacji, brr.
Meczetu nie mogliśmy znaleźć, ale pomógł nam młody Chińczyk,
przy uniwerku. W ogóle mamy zasadę pytać, jak czegoś nie wiemy, ale młodych
Chińczyków, bo oni uczą się angielskiego.
Przeważnie odpowiadają, ale
czasami panikują i mówią, że nie znają angielskiego: po angielsku.
Trafiliśmy, obejrzeliśmy i zwialiśmy, bo wyglądaliśmy tam dziwnie. Wielki Meczet generalnie jest bardzo ciekawy, gdyż łączy w sobie tradycyjne elementy sztuki islamu oraz chińskiej kultury.
Potem przeczytaliśmy w przewodniku, że innowiercy nie powinni wchodzić nawet na podwórze… Nam wejście do meczetu nawet się udało – oczywiście był cykor bo wszyscy bardzo dziwnie nam się przyglądali, ale udało nam się zrobić parę fotek i co nieco obejrzeć. Przy wyjściu z meczetu przy stoliku siedział już jakiś jegomość i pilnował wejścia a w rękach trzymał bileciki wejściowe - my tym razem nie zapłaciliśmy :)
Potem przeczytaliśmy w przewodniku, że innowiercy nie powinni wchodzić nawet na podwórze… Nam wejście do meczetu nawet się udało – oczywiście był cykor bo wszyscy bardzo dziwnie nam się przyglądali, ale udało nam się zrobić parę fotek i co nieco obejrzeć. Przy wyjściu z meczetu przy stoliku siedział już jakiś jegomość i pilnował wejścia a w rękach trzymał bileciki wejściowe - my tym razem nie zapłaciliśmy :)
Muzeum Historii Shaangxi.
Po meczecie przyszedł czas na
Muzeum Historii Shaangxi. W przewodniku było napisane, że warte obejrzenia. Podjechaliśmy autobusem a nawet dwoma, bo z pierwszego za wcześnie wysiedliśmy i zrobiliśmy jeszcze jeden spacer kilkusetmetrowy zanim zorientowaliśmy się, że nie tu chcieliśmy dotrzeć, a jak zapytaliśmy po drodze ludzi to okazało się, że znajdujemy się w zupełnie innym, niż się spodziewaliśmy miejscu. Drugi autobus już był lepszy, gdyż wszyscy a szczególnie kierowca załapał gdzie chcemy dotrzeć i pod jego czujnym okiem dojechaliśmy na miejsce.
Kolejka do kas biletowych trochę nas zniechęciła, ale staliśmy twardo, przy okazji widząc jak wszyscy Chińczycy wyjmują dokumenty ze zdjęciami i szykują do okazania przy kasie – zapewne mają zniżki, pomyśleliśmy. A w końcu w okienku okazało się, że dzisiaj bilety są za darmo – trzeba wpisać tylko swoje imię nazwisko, nr paszportu i chyba nr kontaktowy i się podpisać – co z nieukrywaną radością zrobiliśmy. Nie wiemy dlaczego, może przy sobocie ? Najważniejsze, że weszliśmy i zwiedzamy muzeum.
Muzeum Historyczne Xi'an przechowywuje około 370 tysięcy eksponatów, od narzędzi starożytnych ludzi, kończąc na luksusowych i życiu codziennym setek ostatnich lat. Eksponaty prezentowane w muzeum są bardzo ważne i cenne dla dziedzictwa kulturowego i historycznego Chin i świata w ogóle. Tutaj przechowywane są ogromne ilości złota, srebrne przedmioty, posągi buddyjskie, rzeźby ceramiczne, freski, a także fragmenty grobów dynastii Tang i Han. Jeden z najbardziej znanych eksponatów muzeum - Homo erectus to bardzo stary ale mało znany prehistoryczny człowiek. Rzeczywiście, jest co oglądać, ale też sporo skorup średnio ciekawych. Jest przejście przez prehistorię i kilka chińskich bardzo starych dynastii, w tym najciekawszą dynastię Han. W muzeum są nawet oryginalne żołnierzyki terracotowe. I koniki. Jest cały dział poświęcony szlakowi jedwabnemu. Wszystko OK. Polecam. Nogi już zaczynają dawać znać o sobie i trochę bolą. Na szczęście nie pada i możemy iść/jechać dalej zwiedzać.
Pagoda Wielkiej Gęsi
Muzeum Historii Shaangxi. W przewodniku było napisane, że warte obejrzenia. Podjechaliśmy autobusem a nawet dwoma, bo z pierwszego za wcześnie wysiedliśmy i zrobiliśmy jeszcze jeden spacer kilkusetmetrowy zanim zorientowaliśmy się, że nie tu chcieliśmy dotrzeć, a jak zapytaliśmy po drodze ludzi to okazało się, że znajdujemy się w zupełnie innym, niż się spodziewaliśmy miejscu. Drugi autobus już był lepszy, gdyż wszyscy a szczególnie kierowca załapał gdzie chcemy dotrzeć i pod jego czujnym okiem dojechaliśmy na miejsce.
Kolejka do kas biletowych trochę nas zniechęciła, ale staliśmy twardo, przy okazji widząc jak wszyscy Chińczycy wyjmują dokumenty ze zdjęciami i szykują do okazania przy kasie – zapewne mają zniżki, pomyśleliśmy. A w końcu w okienku okazało się, że dzisiaj bilety są za darmo – trzeba wpisać tylko swoje imię nazwisko, nr paszportu i chyba nr kontaktowy i się podpisać – co z nieukrywaną radością zrobiliśmy. Nie wiemy dlaczego, może przy sobocie ? Najważniejsze, że weszliśmy i zwiedzamy muzeum.
Muzeum Historyczne Xi'an przechowywuje około 370 tysięcy eksponatów, od narzędzi starożytnych ludzi, kończąc na luksusowych i życiu codziennym setek ostatnich lat. Eksponaty prezentowane w muzeum są bardzo ważne i cenne dla dziedzictwa kulturowego i historycznego Chin i świata w ogóle. Tutaj przechowywane są ogromne ilości złota, srebrne przedmioty, posągi buddyjskie, rzeźby ceramiczne, freski, a także fragmenty grobów dynastii Tang i Han. Jeden z najbardziej znanych eksponatów muzeum - Homo erectus to bardzo stary ale mało znany prehistoryczny człowiek. Rzeczywiście, jest co oglądać, ale też sporo skorup średnio ciekawych. Jest przejście przez prehistorię i kilka chińskich bardzo starych dynastii, w tym najciekawszą dynastię Han. W muzeum są nawet oryginalne żołnierzyki terracotowe. I koniki. Jest cały dział poświęcony szlakowi jedwabnemu. Wszystko OK. Polecam. Nogi już zaczynają dawać znać o sobie i trochę bolą. Na szczęście nie pada i możemy iść/jechać dalej zwiedzać.
Pagoda Wielkiej Gęsi
Do Pagody Wielkiej Gęsi docieramy na piechotkę, szybkim
krokiem, takim małym spacerkiem, po drodze zaliczamy przejście przez jezdnię
dość ruchliwą ale udaje się no i w pewnym momencie ukazuje się naszym oczom piękny
widok: w tle Wielka Pagoda a na pierwszym planie setki fontann, super widok. Przeszliśmy
parkiem do Pagody po drodze robiąc super zdjęcia i podziwiając fajne skwerki i
zadbane kwietniczki – naprawdę piękne widoki i takie trochę tajskie.
Niezwykła roślinność oraz mnogość symboliki buddyjskiej sprawiają, że nie czuć tu atmosfery Chin. Jest trochę inaczej.
Zbudowana w VII w. n.e. pagoda nie miała łatwego życia. Wielokrotnie przebudowywana została niemal doszczętnie zniszczona w trakcie trzęsienia ziemi w XVI w. Do dzisiaj nie została odbudowana do rozmiaru z tamtego okresu. Pod kasę biletową docieramy dość późno, ale przechodzimy prawie cały park od północy Pagody do południowej bramy wejściowej, gdzie ulokowane było wejście główne. Sama Pagoda nas nie powaliła, natomiast otoczenie Pagody oraz znajdujące się na terenie rożne mniejsze świątynie a w środku posągi oddały wszystko z nawiązką. Zwiedzamy park, świątynie, oglądamy stare księgi, które znajdują się w budynkach na terenie Pagody, podziwiamy przyrodę – naprawdę zadbane i warte obejrzenia pod każdym względem. Ok. 18.00 wychodzimy padnięci. Czas coś zjeść – może jakiś obiadek – obiadokolacja ?
Niezwykła roślinność oraz mnogość symboliki buddyjskiej sprawiają, że nie czuć tu atmosfery Chin. Jest trochę inaczej.
Zbudowana w VII w. n.e. pagoda nie miała łatwego życia. Wielokrotnie przebudowywana została niemal doszczętnie zniszczona w trakcie trzęsienia ziemi w XVI w. Do dzisiaj nie została odbudowana do rozmiaru z tamtego okresu. Pod kasę biletową docieramy dość późno, ale przechodzimy prawie cały park od północy Pagody do południowej bramy wejściowej, gdzie ulokowane było wejście główne. Sama Pagoda nas nie powaliła, natomiast otoczenie Pagody oraz znajdujące się na terenie rożne mniejsze świątynie a w środku posągi oddały wszystko z nawiązką. Zwiedzamy park, świątynie, oglądamy stare księgi, które znajdują się w budynkach na terenie Pagody, podziwiamy przyrodę – naprawdę zadbane i warte obejrzenia pod każdym względem. Ok. 18.00 wychodzimy padnięci. Czas coś zjeść – może jakiś obiadek – obiadokolacja ?
Wokół Pagody oraz parku widać zmieniający się krajobraz –
wkoło już nowoczesne supermarkety, centra handlowe i wielki plac budowy: pełno
dźwigów, nowe budynki – naprawdę
widok jest imponujący. Po drodze zauważamy Pizza Hut – to może na kolacyjkę
pizza ? Czemy nie, po drodze trafiamy do Pizza Papa John – bardzo porządnie
wyglądająca restauracyjka. Wchodzimy i natychmiast jesteśmy bardzo
miło obsłużeni, posadzeni na fajnych miękkich siedzonkach i składamy zamówienie
– spaghetti bolonese, pizza i coś do picia. Bardzo mila obsługa, co ciekawe całe nasze zamówienie zostało zapisane i włożone na specjalną szufladkę pod
naszym stolikiem. Jak pojawiały się potrawy szybciutko było odhaczane na kartce
zamówieniowej. Cały obiadek a właściwie obiadokolację szybko wcinamy...
Z przewodnika wyczytujemy, że jest kilka autobusów (przejazd
autobusem 1 yuan za osobę) mogących nam pasować. Po chwili udaje nam się złapać azymut i ruszamy na przystanek. Podjeżdża autobus 521, krótka narada: pasuje, więc wsiadamy a w zasadzie w biegu wskakujemy
do autobusu, który za chwile rozpocznie szaloną jazdę. W autobusie próba
nawiązania kontaktu z Panią Biletową spełza na niczym – macha rękoma i coś
mówi, ale nie daje się zrozumieć. Siedząca za nią kobieta podejmuje się próby
pomocy zagubionym cudzoziemcom i po okazaniu paluchem na mapie gdzie chcemy
dojechać pokazuje nam gdzie wysiąść Jedziemy. Jedziemy to mało napisane – w zasadzie
jedziemy na złamanie karku- co chwila hamowanie, przyspieszanie, zmiana pasów
po dwa naraz, niemal na grubość lakieru wyprzedzamy, mijamy i omijamy rożne
przeszkody którymi są piesi, rowerzyści, samochody osobowe, ciężarowe,
miejscami jedziemy drogą dla rowerów i motocyklistów. Do przegięcia dochodzi, kiedy kierowca wjeżdża na jeden z pasów jadących dla nadjeżdżających z
naprzeciwka (ponoć tak mu policja czy milicjant pokazywał)
ale dojeżdżając do ronda na ten pas wjeżdża nadjeżdżający z naprzeciwka
autobus. Krótka chwila, trochę manewrów
i znowu pędzimy dalej. W końcu łapiemy trasę i miejsce gdzie jesteśmy i
w miarę przewidywalnie prognozujemy, gdzie za jakąś chwile wysiądziemy. Nie tylko my wsiadamy i wysiadamy w
biegu – większość pasażerów niestety też musi się wykazać chcąc
jechać tym autobusem. Kierowca nic sobie z tego nie robi, o dziwo nawet nie
klnie a w czasie jazdy (przynajmniej na naszym odcinku) wypala ze 2 papierosy –
cuchnie, że aż trzeba okna otwierać w autobusie. I w pewnym momencie zmiana –
szalony kierowca podejmuje decyzje objechania korków inną drogą i skręca z wytyczonej kursem jazdy marszruty
i wjeżdża w jakąś uliczkę oddalającą nas nie dość, że od celu to jeszcze od
cywilizowanych wyglądem ulic. Chyba trzeba podjąć decyzję o wysiadce, ale uliczka w którą wjeżdżamy wygląda jeszcze gorzej od
tych, które oglądaliśmy rano i w pewnym momencie korek, ale już taki, że szalony kierowca staje i nic
nie próbuje kombinować. Pytamy kobietę, która nam pomogła porozumieć się z Biletową co dalej ?
wysiadać ? co słyszymy: don’t worry (bez paniki) no to siedzimy. W takich
korkach żeby wykombinować objazd bocznymi uliczkami w 6,5 mln mieście to sztuka jest, więc… grzęźniemy
w korku na jakieś 20 min. Z tyłu słychać już odgłosy niezadowolenia, ale wszyscy grzecznie siedzą i nikt nie panikuje. W końcu podjeżdżamy pod bramę murów obronnych miasta, wiemy
gdzie jesteśmy. Zaprzyjaźniona Chinka z autobusu pokazuje, że to tu powinniśmy wysiadać, no to szykujemy się do wyskoku. W końcu udaje nam się opuścić pędzący
autobus z szalonym kierowcą.
Do hotelu docieramy na piechotkę, po drodze robiąc serię
zdjęć z fantastycznie oświetlonymi murami obronnymi miasta i wieżyczkami
górującymi nad nimi.
Jutro trochę luźniejszy dzień trochę mniej chcemy zwiedzać (co prawda jeszcze parę miejsc zostało nam do obejrzenia) ale chcemy nacieszyć się pogodą (ponoć ma być super) i ostatnim dniem pobytu w Xi'an. W poniedziałek rano startujemy pociągiem do Luoyang.
Jutro trochę luźniejszy dzień trochę mniej chcemy zwiedzać (co prawda jeszcze parę miejsc zostało nam do obejrzenia) ale chcemy nacieszyć się pogodą (ponoć ma być super) i ostatnim dniem pobytu w Xi'an. W poniedziałek rano startujemy pociągiem do Luoyang.
26.09.2010 Xi'an
Dzisiaj śniadanko podobnie jak wczoraj serwował nam hotel.
Nie spiesząc się zeszliśmy na do restauracji, Po wejściu male
zdziwienie … w zasadzie nie ma co jeść L Nie no oczywiście dania są na szwedzkim stole, ale już nie widzimy nic znajomego
a wiec pozostaja ogorki, jakies pierożki (dzisiaj już zmieszane ziemniaczane z
nadzieniem), i to w zasadzie wszystko. Chińskie śniadanie. Zauważamy gdzieś jeszcze jakiś chlebek. Jemy to co mamy i kończymy. Udaje mi się dostać szklankę z wrzątkiem i robimy sobie kawusię 3w1 .
Na dzisiaj w planie mamy niewiele, ale na pierwszy ogień
idzie Mała Pagoda Dzikiej Gęsi. Trzeba do niej jakoś dojechać, bo okazuje się
być daleko od hotelu, szumnie nazwanego hotelem J
Po małej sprzeczce udaje się znaleźć na mapie autobusik, który nas tam może
dowieźć. Wsiadamy w 29 i jedziemy bez pytania nikogo o drogę. Wysiadamy i
szukamy. I szukamy i szukamy, aż w końcu pytamy, ale dziewczyna niezorientowana. Idziemy dalej i o dziwo: jest wejście i kasa biletowa, tylko, że
nazywa się wejściem do Muzeum Xi’an :) Płacimy po 40 Yuanów każde i wpadamy na
dziedziniec. Pięknie.
Idziemy dalej i przed oczami wyłania się Mała Pagoda Dzikiej Gęsi z utrąconym szczytem. Pochodzi z VIII wieku , ale czubek utraciła w XV w podczas trzęsienia ziemi. Wspinamy się na sam szczyt, trochę ciężko, bo pagoda ma 15 pięter ! Ale dajemy radę. Ze szczytu widać fajną panoramę miasta, pstrykamy fotki i schodzimy. Szkoda troche, że mgła i nie widać pięknej panoramy miasta, ale ważne, że nie pada i możemy zwiedzac miasto. Dalej park, sklepiki, wystawy buddyjskich kamiennych rzeżb z pagody z VII wieku. Ludzie bardzo mili. W` sumie całkiem miło spędzony czas. Aha, jeszcze w drodze powrotnej kupujemy jeden prezent, taki relaksacyjny J. Komuś pewnie się trafi, ale o tym było napisane też w przewodnikach J
Idziemy dalej i przed oczami wyłania się Mała Pagoda Dzikiej Gęsi z utrąconym szczytem. Pochodzi z VIII wieku , ale czubek utraciła w XV w podczas trzęsienia ziemi. Wspinamy się na sam szczyt, trochę ciężko, bo pagoda ma 15 pięter ! Ale dajemy radę. Ze szczytu widać fajną panoramę miasta, pstrykamy fotki i schodzimy. Szkoda troche, że mgła i nie widać pięknej panoramy miasta, ale ważne, że nie pada i możemy zwiedzac miasto. Dalej park, sklepiki, wystawy buddyjskich kamiennych rzeżb z pagody z VII wieku. Ludzie bardzo mili. W` sumie całkiem miło spędzony czas. Aha, jeszcze w drodze powrotnej kupujemy jeden prezent, taki relaksacyjny J. Komuś pewnie się trafi, ale o tym było napisane też w przewodnikach J
przed wejściem na mury |
Widok z muru |
Są to najlepiej zachowane mury miejskie w Chinach, pochodzące z czasów dynastii Ming. Wokół nich powstaje za to nowoczesne miasto, wszędzie trwa budowa. Wszędzie widać żurawie górujące nad już wysokimi budynkami. Zmiany zmiany zmiany – inwestycje gonią inwestwycje i nie da się tego nie zauważyć.
Kamienne tablice
Po widokach na murze i wokół Bramy Południowej czas
przysiąść i zastanowić się co dalej. Podejmujemy decyzję o wycieczce do Muzemu
Kamiennych Tablic, Z przewodnika wyczytujemy, że to niedaleko i przejść trzeba uliczką artystów. Brzmi ciekawie. Najpierw walka o przeżycie przy przejściu przez
jezdnię – jeśli myślicie, że swiatła, pasy czy może policja zwraca uwagę na to
kto jak przechodzi i porusza się po jezdni, mylicie się. Piesi staczają
codziennie wielokrotnie walkę o przeżycie przechodząc przez jezdnię wśród
jadących pojazdów nie zważających na pieszych.
Trafiamy na fajną, wąska uliczkę – ktoś już używał zwrotu: Pędzelkowa ulica. Pełno straganów, i artystów, mijamy kolejne budki z
dziełami sztuki (wycinanki, rysunki, chińskie hieroglify – dla nas zupełnie nieczytelne). Wchodzimy w jedno z większych podwórek i
tutaj pełno jest fajnych widoczków. Z mapą zaczynamy pytać przechodniów – niestety dostajemy sprzeczne
informacje i dlatego wybieramy swój kierunek. Niestety trafiamy na podobną uliczkę, jak
w islamskiej dzielnicy i cuchnie jak s…, więc szybko próbujemy się wydostać. Trafiamy do wielkiego centrum handlowego i robimy przerwę na kanapki. Przy
okazji studiujemy uważnie przewodniki. I tutaj zauważamy, że niekoniecznie mapa, którą zakupiliśmy w Xian pokrywa się z przewodnikami, które przywieźliśmy z
Polski i chyba mijaja się trochę opisy. Postanawiamy wrócić i jednak dotrzeć do
Muzemu Kamiennych Tablic, a wiec z powrotem poprzez cuchnącą uliczkę do uliczki
Pedzelkowej i wzdłuż muru za paręset metrow dochodzimy do bramy muzeum. Tu
niestety oplata za wstep do Muzeum – chyba po 40 yuanow bilet, kupujemy i wchodzimy skoro już tutaj dotarliśmy.
Przez wspaniala brame trafiamy do jeszcze piękniejszego ogrodu, gdzie w tle wyłania się budynek podobny do agody i już widzimy jedną z kamiennych tablic. Zwiedzamy cały teren z wszystkimi budynkami
– widok jest imponujący – kiedy my w Polsce jeszcze raczkowaliśmy a może nas
jeszcze nie było, tutaj w Chinach powstawały już swiątynie, pismo, tablice na
których wyryto slowa, symbole i rodzila się już cywilizacja.
Cale muzem jest imponujące, choć trafić było cięźko.
Wychodzimy z muzeum i chcemy jeszcze podejść pod Wieżę Dzwonu
na dużym rondzie i wypisać kartki i wysłać do Polski. Po małym spacerku trafiamy pod wieżę ale na rogu zauważamy sprzedawczynie
pierożków. Po chwili przyglądania się decydujemy, że spróbujemy tych specjałów. Kupujemy różne rodzaje . Niektóre nawet są smaczne, niektóre jakoś nie . Po obiedzie trafiamy na pocztę, gdzie wypisujemy kartki do
Polski i wysyłamy.
A potem - do hotelu. Przechodzimy jeszcze koło Domu Partii – tak
nazwaliśmy okazały budynek parlamentu z pięknym parkiem naprzeciwko.
Ceny biletów:
Mala pagoda 2 x 50 RMB Xian Museum
Mury 2 x 40 RMB
Las tablic 2 x 40 RMB
Przejazdy 1 x 2 RMB
Pierożki 4,5 RBM
-------------------------------------------------------------------
Dzisiaj o 6.00 rano pobudka gdyż o 8.30 pociąg, na który
trzeba dojechać i się nie spóźnić a jeszcze na dworcu odnaleźć właściwy peron i
miejscówkę. Zatem szybka toaleta, szybkie śniadanko i w drogę. Do dworca dojechaliśmy autobusem bezpośrednio spod hotelu –
nawet nie było dużo ludzi (sami robotnicy z kaskami). Na dworzec
dotarliśmy ok. 7.15-7.20 i bez kłopotów
odnaleźliśmy wejście. Ale wejście na sam dworzec stanowi niezłą przeprawę, gdyż nie
dość, że drogi podjazdowe do dworca rozkopane to samo wejście na dworzec okazuje
się tylko dla tych co mają już bilety no i oczywiście kontrola: prześwietlenie
bagaży. Trochę to uciążliwe, gdyż jak masz już zapakowany na siebie plecak trochę ważący i za każdym razem go musisz ściągać i znowu nakładać, to trochę możesz
się przy tym nagimnastykować.
Na dworcu okazuje się, że każdy pociąg
ma swój jakby dedykowany peron, z którego
odjeżdżają pewne grupy pociągów. Poczekalnie dla pasażerów też różnie wyglądają
– te na najdroższe pociagi – takie TGV maja czysciutką poczekalnię z bufetem +
otrzymuje się po butelce wody. A pozostałe poczekalnie, już tak ładnie nie wyglądały.
A wiec siedzimy już na swojej poczekalni, widzimy swój pociag
i odjazd o 8.30. Punktualnie o 8.00 otwierają się drzwi, dalej jakby odprawa przy
wejściu do samolotu i … zostajemy wpuszczeni na dojście do peronu na którym
stoi nasz pociąg.
Do peronu docieramy z tłumem Chińczyków.
Na peronie szok … stoi takie TGV, kulturalna obsługa wskazuje
nam wagon i docieramy do swoich miejscówek – mamy nr 1 i 2 jak kto woli albo na
początku lub na końcu wagonu. Bardzo czyściutki pociąg i dużo miejsca na bagaże
nad siedzeniami – wkladamy plecak, walizkę, maly plecak i rozsiadamy się
wygodnie.
8.30 ruszamy. Pociag nabiera rozpędu – nic nie słychać a
miejscami suniemy 346 km/h – tyle przyuważyliśmy na wyświetlaczu, od kiedy zaczęliśmy
obserwować.
Po 2 godzinach docieramy na miejsce … tj ok. 400 km w 2 h
Pierwotny plan był taki żeby
oddać bagaże do przechowalni na dworcu kolejowym . Wysiedliśmy na Luoyang
Longmen – czyli w okolicach grot by najpierw zwiedzić groty. Niestety na dworcu okazuje się, że przechowlnia bagażu na dworcu zamknięta i
nikt nas nie obsłuży. Szybka zmiana planów … jedziemy do hotelu. Łapiemy
taksówke … a w zasadzie one nas łapią i
jedziemy do hotelu.
Mapa grot |
Wysiadajac wcześniej z taksówki daliśmy do zrozumienia, że za jakieś 15 min będziemy chcieli jechać dalej, ale cóż, po wyjsciu z hotelu stoi już inna taksowka i odzwierny już na nią wskazuje. Na wszelki wypadek pokazujemy gdzie chcemy jechać i wszystko fajnie tylko cena nie taka. Negocjujejmy, odchodzimy od taksówki i za chwile sama (driver – kobieta) podjeżdża i za połowę ceny jedziemy do grot. Dość szybko dojeżdżamy do grot – może w niecałe 0,5 godz.
Wysiadamy na postoju i widzimy już znajome z Xi'an miasteczko z różnymi stoiskami – pamiątkami, jedzeniem, etc
etc Trzeba przejść przez miasteczko, aby dojść do celu. Na szczęście ładna
pogoda, słoneczko grzeje, więc idziemy.
Droga do grot zajmuje na piechotkę ok. 40 min. W koncu trafiamy przed kasy, kupujemy bilety i
zaopatrzeni w nie idziemy do wejścia.
Groty Longmen, inaczej Jaskinie Dziesięciu Tysięcy Buddów, albo Jaskinie Smoczych Wrót są świątynią wykutą w wapiennych skałach, ciągnącą się wzdłuż rzeki Yi He.
Groty Longmen, inaczej Jaskinie Dziesięciu Tysięcy Buddów, albo Jaskinie Smoczych Wrót są świątynią wykutą w wapiennych skałach, ciągnącą się wzdłuż rzeki Yi He.
Świątynie w Longmen poświęcone są Buddzie.
Prace rzeźbiarskie w jaskiniach Longmen zaczęły się w 494 roku, gdy cesarz Xiaowen z Północnej dynastii Wei przeniósł stolicę państwa do miasta Luoyang w prowincji Henan. Na ścianach znajdują się tysiące małych figurek Buddy, od których jaskinia wzięła swą nazwę. Posążki te wykonane są w technice płaskorzeźby. Małym Buddom towarzyszą muzycy grający na fletach, cymbałach, harfach i innych instrumentach. Miękki wapień pozwalał na bardzo szczegółowe ukształtowanie postaci. W jaskini znajduje się także duży posąg Buddy w towarzystwie czterech uczniów.
W latach 1915–1916 władze miasta oceniły, że groty zawierają 97306 figur buddów. Jednak ostatnie liczenie wykazało, że jest ich 142289
Ponieważ groty ciągną się z jednej strony rzeki można wrócić druga stroną (tak też robimy) i wrażenia są jeszcze większe.
Wracamy ok. 15.00 tym razem bezpośrednim autobusem z Grot. Wsiadamy do autobusu, kupujemy bilet i jedziemy. Jedziemy chyba z godzinę po drodze łapiąc drzemkę bo słońce grzeje niemiłosiernie i jesteśmy już trochę padnięci.
Ale w końcu dojeżdżamy do przystanku końcowego na
Dworzec Kolejowy. Tu w przeciwieństwie do Xi'an podjeżdżamy pod sam dworzec …
ogladamy go ze wszystkich stron i trafiamy pod halę z ktorej wychodzi
się z dworca. Od razu mamy kilka propozycji wycieczkowych i dostajemy info, że jest autobus,
który zawiezie nas do i przywiezie z powrotem z klasztoru Shaolin – jutro wyjeżdża o 8.00 i
wraca ok.18.00 – pasuje. W porównaniu do
cen, które oferował nam taksówkarz to 1/10.
Kupujemy bilet i do hotelu. Rzut oka na mapę – autobusy 2 i 6 powinny
dowieźć nas pod hotel – ok. Zatem wskakujemy do 6 i zwiedzamy trochę miasta, jakieś dzielnice przemysłowe, zauważamy w oddali nasz hotel i radością
opuszczamy autobus i przyjaźnie nastawionego kierowcę.
Docieramy pod
hotel ale po drodze ukazuje się wspaniały ogródek piwny … oczywiście zachodzimy
i nie odmawiamy sobie przyjemności napicia się piwa. Kupujemy
mały kufel i zimne piwo rozlewa się w brzuszku.
I tak wracamy do hotelu.
Na recepcji umawiamy się, że jutro rano zostawimy bagaże i
wrócimy po nie po wycieczce, prosimy o informacje jak przywiozą nam do hotelu
bilety na pociąg i dowiadujemy się, że w hotelu jest darmowy Internet, wiec
super.
---------------------------------------------------------------28.09.2010 Luoyang -> Shaolin
Dzisiaj ciężki dzień, gdyż musimy wymeldować się z pokoju, następnie mamy zaplanowaną całodniową wycieczkę do Klasztoru Shaolin (klasztor znajduje się ponad 100 km od miasta Luoyang, w którym mamy hotel), potem musimy wrócić do hotelu i zabrać swoje bagaże, by w końcu dojechać na dworzec kolejowy i zdążyć na pociąg na godz. 21.03 do Shanghaju (15 godzin jazdy).
A wiec wstajemy bardzo wcześnie i opuszczamy pokój. Niestety doba hotelowa kończy się około 11.00
i do tej godziny trzeba zdać pokój, jak nie, to niestety doliczą nam za kolejną
dobę. Około 7.00 jesteśmy już w recepcji i rozliczamy się z pokoju. Przy okazji
umawiamy się, że nasze rzeczy bagażowe zostają w hotelowej przechowalni – bardzo rzetelnie dostajemy pokwitowanie na zdeponowany bagaż i ruszamy na przystanek autobusowy.
Udaje nam się dotrzeć na przystanek i szczęśliwie prawie
natychmiast podjeżdza autobus (2 lub 6 bo tymi można podjechać do dworca
kolejowego, spod którego mamy umówioną wycieczkę). Z duszą na ramieniu o 7.55 docieramy w umówione
miejsce i zostajemy skierowani do autobusu w którym siedzi 20 Chińczyków... jasna sprawa, nie ma co liczyć na angielskiego przewodnika...
Jeszcze do około 8.20 trwa naganianie klientów i około 8,25 ruszamy - w sumie jest około 40 osób i tylko nas 2-ka białych. Oczywiście wzbudzamy zainteresowanie, jak takie białasy załapały się na wycieczkę. Już już wyjeżdżamy na główną drogę a tu machają nam, że jeszcze ktoś się trafił i …. autobus zawraca i zabiera kolejną grupkę ludzi na wycieczkę do klasztoru Shaolin. Ok. 8.30 ruszamy
Nsz wycieczkowy autobus z Chińczykami |
Jeszcze do około 8.20 trwa naganianie klientów i około 8,25 ruszamy - w sumie jest około 40 osób i tylko nas 2-ka białych. Oczywiście wzbudzamy zainteresowanie, jak takie białasy załapały się na wycieczkę. Już już wyjeżdżamy na główną drogę a tu machają nam, że jeszcze ktoś się trafił i …. autobus zawraca i zabiera kolejną grupkę ludzi na wycieczkę do klasztoru Shaolin. Ok. 8.30 ruszamy
Jedziemy jakimiś bocznymi drogami i ani razu nie wyjeżdżamy
na płatne drogi. Po około 1 godzinie i 20 minutach dojeżdżamy do jakiegoś klasztoru – wysiadamy z
autobusu i płacimy za wejściówkę. Wchodzimy i oglądamy, oglądamy a tu nic … to nie Shaolin.
Idziemy z reklamacją do przewodniczki – co jest grane ? Pada odpowiedź już już już jedziemy do Shaolin – tak się domyślamy. Po około 20 min wsiadamy i jedziemy dalej. Podjeżdżamy pod kolejny klasztor/kościół, choć to buddyjskie świątynie a w nich budda w kilku odsłonach – wiec znowu wysiadamy i zwiedzamy. Co prawda ten klasztor jest już w cenie poprzedniego biletu, niemniej trzeba obejrzeć. Tu akurat fajne i ciekawe miejsce … zdjęcia powiedzą same za siebie ;) było po co wysiąść i zwiedzić ale gdzie… ten Shaolin?
Idziemy z reklamacją do przewodniczki – co jest grane ? Pada odpowiedź już już już jedziemy do Shaolin – tak się domyślamy. Po około 20 min wsiadamy i jedziemy dalej. Podjeżdżamy pod kolejny klasztor/kościół, choć to buddyjskie świątynie a w nich budda w kilku odsłonach – wiec znowu wysiadamy i zwiedzamy. Co prawda ten klasztor jest już w cenie poprzedniego biletu, niemniej trzeba obejrzeć. Tu akurat fajne i ciekawe miejsce … zdjęcia powiedzą same za siebie ;) było po co wysiąść i zwiedzić ale gdzie… ten Shaolin?
W międzyczasie udaje nam się porozumieć z przewodniczką i
wytłumaczyć jej, że musimy o cywilizowanej porze wrócić do Luoyang, gdyż dzisiaj wyjeżdżamy z miasta. Chyba rozumie, bo zaczyna poganiać
innych wycieczkowiczów. W końcu wsiadamy do autobusu i ruszamy w
dalszą drogę. Docieramy na kolejny przystanek i wg wskazówek jest to Shaolin
(niestety okazuje się później, że Shaolin'ów jest 3 (słownie: trzy) ;) )
Kupujemy bilety i znowu zwiedzamy klasztor. Tym razem jednak
trafiamy do Shaolin tylko, że najstarszego z wszystkimi założycielami, mnichami, figurkami największych znakomitości i
kamiennymi tablicami zapewne. Tutaj niestety większość Chińczyków kupuje sobie takie
hieroglify z ich inicjałami i jakimiś świętymi znakami . Trwa to
trochę dłużej niż się spodziewaliśmy i takim sposobem jesteśmy już 4 godziny w
drodze … a miało być 1,5 godziny. Chyba Chińczykom też ta wycieczka i objazdowe
atrakcje zaczynają doskwierać, bo co jakiś czas słychać inne glosy. Po
drodze zaliczamy jeszcze jeden klasztor ale już wszyscy są zdyscyplinowani bo z
zakładanego 30 minutowego spaceru w 12 minut wszystko oglądamy – fotografujemy i
ruszamy do … właściwego Shaolin.
Po drodze dowiadujemy się, ze musimy zdążyć na 14.30 na pokaz kung fu gdyż o 15.50 musimy wrócić do
autobusu aby na 18.00 dotrzeć do miasta. My już też mamy duszę na ramieniu, czy
aby na wszystko wystarczy czasu. Ale trochę adrenaliny
wyzwala jeszcze większe zdeterminowanie aby to wszystko obejrzeć.
Z autobusu wysiadamy prawie w biegu i pędzimy…
Szybko do klasztoru – najpierw trzeba dotrzeć do
bramy wejściowej, później przejść przez dluuugi park aby na koniec dotrzeć do
właściwej atrakcji --- klasztoru a właściwie kilkunastu klasztorów stojących
jeden za drugim. Tu jest już co oglądać, nawet w jednym z klasztorów trwa
nabożeństwo. Nie przeszkadzamy, oglądamy inne klasztory.
Jest co podziwiać, robią naprawdę wrażenie. Robimy zdjęcia – już nasi Chińczycy z autobusowej wycieczki nas rozpoznają i trzymamy się razem aby się nie zgubić.
Jest co podziwiać, robią naprawdę wrażenie. Robimy zdjęcia – już nasi Chińczycy z autobusowej wycieczki nas rozpoznają i trzymamy się razem aby się nie zgubić.
Po klasztorach trzeba koniecznie zobaczyć las stup a
właściwie las pagod – gdzie znajduje się dziesiątki pagod, każda poświęcona
mnichom założycielom i zasłużonym dla Shaolin.
Ok. 14.15 zaczynamy wracać aby zdążyć na pokaz. Docieramy
ok. 14.25 a tu kooooleeejka do wejścia jak na Gubałówkę. Wiec my grzecznie
również stoimy. Ok. 14.30 tłum gęstnieje i coraz więcej napiera z tylu osób. Ok. 14.45 otwierają się bramki i tłum zaczyna atakować salę, na której odbędą się pokazy. Udaje nam się załapać dwa w
sumie bardzo dobre miejsca i z niecierpliwością czekamy na rozpoczęcie
pokazu. Ok. 14.50 na scenie pojawia się 5 mnichów i nawoływacz, który coś krzyczy do
mikrofonu . Biznes jest biznes i zanim występ to na
początku zdjęcia z mnichami za jakąś oplatą ( nie wiem ile kosztowało bo nie
braliśmy w nich udziału).
Godz 15.00 i rozpoczyna się pokaz – nawet ciekawe, aczkolwiek
chyba spodziewaliśmy się czegoś innego. Ale dzielnie oglądamy a pokaz zostaje
uświetniony na zdjęciach oraz w kamerze. Przebicie szklanej tafli igłą było spektakularne !
Z Shaolin wyjeżdżamy dokładnie o umówionej porze 15.50 i
kierujemy się do Luoyang, gdzie docieramy przed czasem gdyż ok. 17.30 wysiadamy
pod dworcem kolejowym i stąd trzeba wrócić do hotelu.
Szybciutko biegniemy na znajomy przystanek (2 lub 6 co będzie pierwsze). Podjeżdża autobus
nr 2 pakujemy się do środka i jedziemy.
Trochę to trwa ok. 40 minut – ale w końcu docieramy do hotelu choć to zapewne
godziny szczytu. W hotelu oddają nam bagaże za pokwitowaniem – wszystko ok. –
przebieramy się i na dworzec. Okazuje się że dojeżdżamy bez
większych przygód – nawet autobus jest dość pustawy.
łóżko na piętrze |
Rozlokowalismy się w pociągu, naprzeciwko nas jacys starsi
ludzie. Ale w porządku, nie pluli w pociągu i podpowiedzieli nam gdzie wrzucić
bagaz, gdyż nie mogliśmy znaleźć schowka.
Po ruszeniu pociągu zaczęła się krzątanina – udało nam się
umyć, choć z toalety nie skorzystaliśmy a po około godzinie 22.00 wyłączono światło, a wiec zadecydowano: pora spać…
---------------------------------------------29.09.2010 Shanghaj
Na dzisiaj plan to: musimy zdobyć bilety za 3 dni do Nanjin
aby dojechać do starej stolicy Chin a stamtąd mamy już samolot do Pekinu. Może
uda nam się dzisiaj jeszcze coś zobaczyć, ale musimy najpierw trafić do hotelu i
się zameldować.
Na dworcu kolejowym zauważamy wolontariuszy z wystawy Expo,
która tutaj trwa już od paru dobrych miesięcy.
W informacji turystycznej niewiele się dowiadujemy, za to w
informacji Expo prawie wszystko włącznie z nazwą stacji metra, przy której jest
hotel. Oprócz tego otrzymujemy plan miasta Shanghaj i mapę metra. Plan metra robi wrażenie – jakieś 12 linii.
Wychodząc z dworca szukamy kas biletowych – bo tylko tam
można kupić bilety kolejowe. Widzimy - są automaty do biletów – oby były z
wersja angielską... Są … no to zaczynamy kupować bilety. Najpierw sprawdzamy
miejsca na poszczególne pociągi odjeżdżające z Shanghaju do Nanjin – okazuje się, że nie na wszystkie są wolne
miejsca, ale znajdujemy nam potrzebne i w rozsądnej cenie. Dokonujemy
operacji zakupu biletów, zaznaczamy trasę, ilość osób i wkładamy banknoty i za chwilkę do odpowiedniego okienka w
automacie wpadają bilety i reszta. A więc za 3 dni będziemy jechać znowu
szybkim pociągiem (około 300 km/h a może i więcej) do miejscowości Nanjin.
Zjeżdżamy w dół do linii metra nr 4. Na samym dworcu
kolejowym krzyżuje się chyba ze trzy linie metra wiec dojście do właściwej
linii i stacji odjazdowej trochę czasu zajmuje. Tutaj podobnie jak w
Pekinie są automaty do metra – wciska się swoją docelową stacje metra i
podawany jest koszt biletu. Tu też zauważamy, że ceny są inne niż w Pekinie. Procedury te same – bagaże jadą do prześwietlenia w specjalnej
prześwietlarce i w końcu stajemy na
stacji metra i czekamy.
Do hotelu mamy ok. 10 przystanków ale na szczęście jedną
linią metra i bez przesiadki. Nawet w wagonikach jest pustawo wiec spokojnie
dojeżdżamy na miejsce. Hotel nie wygląda źle – meldujemy się i co najważniejsze możemy płacić
kartą Dostajemy „klucz” do pokoju (czyli kartę magnetyczną). Wjeżdżamy na 2
piętro i docieramy do pokoju 309. Pełnia radości.
Około godz. 16.00 dochodzimy do wniosku, że warto może coś
jeszcze zobaczyć.
Otwieramy przewodnik i doczytujemy się historycznego i
fajnego spacerowo nabrzeża Shanghaju – tzw Nabrzeża Bundu.
Wsiadamy do metra, a po drodze rozpoznajemy jeszcze okolice aby
zapamiętać jak najwięcej,by moc trafić z powrotem. Dojeżdżamy do stacji metra
i wychodzimy na ulicę ale niestety wokół jakieś blokowiska i nie widać wcale
historycznej części miasta. Na szczęście mapa i azymut obieramy właściwy + język
za przewodnika (ale ten migowy tutaj się przydaje bardziej) i kierujemy się w
kierunku wskazanym w przewodniku i zgodnie z mapą. Przechodzimy przez mostki,
kanaliki, ulice aby w końcu wyłonił się przed nami przepiękny widok. Niestety, to co nas
zachwyciło to nie stara część nabrzeża ale widok na półwysep a może i wyspę
Puddong, na której rozlokowało się centrum biznesowe miasta Shanghaj z wieżą
telewizyjna i wspaniałymi drapaczami chmur.
Ponieważ jest zmierzch, nie wygląda to jeszcze oszałamiająco. Przeczekujemy do wieczora – ściemnia się całkowicie i włączają się różne światła, neony, podświetlenia, statki na wodzie i naprawdę wygląda to już imponująco. Świetny widok.
Ponieważ jest zmierzch, nie wygląda to jeszcze oszałamiająco. Przeczekujemy do wieczora – ściemnia się całkowicie i włączają się różne światła, neony, podświetlenia, statki na wodzie i naprawdę wygląda to już imponująco. Świetny widok.
Nabrzeżem przespacerowaliśmy się wraz z masami ludzi tłumnie przelewającymi się promenadą nabrzeżną. Udało nam się nawet spotkać Polaka, który zrobił nam zdjęcie a my później się tez odwdzięczyliśmy tym samym.
Około 21-ej stwierdziliśmy, że pora wracać co hotelu –
niestety trochę nam to zajęło gdyż okazało się, że stacje metra nie są usytuowane zbyt blisko siebie i trzeba czasem zrobić sobie spacerek.
Po wyjściu z metra standardowe zakupy– woda (do gotowania),
sok pomarańczowy i … piwo chińskie.
----------------------------------------30.09.2010 Shanghaj
Dzisiaj rano w hotelu spotyka nas niespodzianka: europejskie śniadanko !
Zaczynamy od soczku pomarańczowego następnie nabieramy uwaga
uwaga … jajecznice tak szanowni czytelnicy jajecznicę, w
Chinach dostajemy jajecznicę na śniadanko , dokładamy makaronik i pierożka chińskiego (to tato) i
chlebek z dżemem lub miodem (to mama) i siadamy przy stoliku. Cóż się okazuje, na śniadanko dociera sporo nie wyglądających jak Chińczycy ludzi – nie widać Polaków, ale widać sporo europejskich rysów twarzy.
Jaki plan na dzisiaj ? Spróbujemy zwiedzić Świątynię Nefrytowego Buddy oraz Stare Miasto
z Ogrodem Yuyuan.
Około 9.30 wychodzimy z hotelu – niestety po drodze musimy
zahaczyć o bank i wymienić pieniądze, gdyż jutro 1 października (Chińczycy
obchodzą święto narodowe i będą je obchodzić do 7 października włącznie) a przy tym może się okazać, że w święto narodowe nie
wszyscy pracują – sprawdzimy.
Metrem docieramy w pobliże Świątyni Buddy, niestety trzeba jeszcze kawałek dojść – na szczęście
mamy przewodnik z chińskimi nazwami miejsc gdzie chcemy dojść i językiem
migowym czyli wskazaniem paluchem w przewodniku, gdzie chcemy dotrzeć a następnie
pokazanie paluchem przez odpowiadającego idziemy za ruchami wskazujących
paluchów.
Docieramy do Świątyni – Klasztoru Nefrytowego Buddy Yufo.
Świątynia jest wciśnięta miedzy bloki o różnych widocznych gołym okiem żyjących
statusach społecznych – niestety po raz pierwszy w Chinach widzimy żebrzących i
to na dość sporą skale – wcześniej i na innych stacjach metra nie widać było
tylu osób.
Za niedużą opłatą wchodzimy na teren świątyni – uła… robi wrażenie. Od prawie samych drzwi
wejściowych jesteśmy pilotowani przez jakiegoś przewodnika i zaprowadzeni w
kilka ważnych miejsc w tej świątyni , w tym do sklepu z pamiątkami również, ale
przez to oglądamy kilka naprawdę wspaniałych dzieł sztuki.
Docieramy do głównego punktu zwiedzania klasztoru (klasztor
jest czynny, z przewodnika doczytujemy się, że mieszka w nim nadal ok. 70
mnichów). Niestety do obejrzenia głównego buddy trzeba wykupić bilety, co
również czynimy. Wchodzimy i oglądamy to dzieło sztuki – jest co oglądać ale niestety tutaj nie można robić zdjęć ani nie wolno kręcić
filmów. Idziemy dalej wchodzimy do
kolejnego klasztoru na terenie świątyni a tu … szok, 3 ogrooooomne po kilka
metrów posagi rożnych buuddów (chyba tak się odmienia) . Jesteśmy pod duuużym
wrażeniem. Zwiedzamy jeszcze maleńki park z sadzawką w której pływają taaaaakie
wieeeeeeelkie ryby – może tez mają po 200 lat ? ;)
Kończymy zwiedzanie Świątyni Nefrytowego Buddy Yufo. Wychodzimy
i zmierzając do metra oglądamy przekrój społeczeństwa chińskiego –w Shanghaju naprawdę widać różnice i przepaść społeczną.
Następnym punktem programu są Ogrody Yuyuan i Stare Miasto w
Shanghaju. Kierujemy się w kierunku metra -
na szczęście tym razem dochodzimy do bliższej od Swiatyni Buddy stacji
metra. Wjeżdżamy do podziemi, przechodzimy rutynowy przegląd bagazu, kupujemy
bilety i jedziemy do stacji metra Youyuan Garden.
Po wyjsciu z metra kierujemy się za tłumem Chińczyków i
kierunek jest dobry, za pare minut stajemy przed jakąś starą bramą i widać
uliczki, przy których ulokowane są sklepiki z różnymi pamiątkami i gadżetami –
to znak ze jesteśmy na dobrej drodze. W uliczkach tłum ludzi wszelkiej maści i
mnóstwo namawiających do zakupów. Tłum przeraża ! Wydaje się, że popłyniemy
gdzieś z tym tłumem i nie znajdziemy się nawzajem. Udaje nam się jednak
dopłynąć do wejścia do ogrodów i już tutaj wkraczamy w inny świat. Pięknie i orientalnie. Kupujemy bilety – po 40 yuanów każdy.
Ogrody też orientalne, takie banzajowe. Chodzimy sobie powolutku, słoneczko świeci, pstrykamy zdjęcia. Dzieciaki wrzucają rybkom jedzonko i cieszą się, jak na reklamie, bo stado ryb walczy jak o życie. A rybki wcale nie takie małe, niektóre ponad pół metra długości, czerwone, albo łaciate. Natrafiliśmy na koncert w jednym z zakamarków parku i chwilę posłuchaliśmy, ale nie za długo bo to trochę kocia muzyka była.
Podziwiamy stuletnie drzewa – magnolie, ginko-biloba i cyprysy. Bardzo przyjemny czas spędzony w środku wielkiej metropolii J
Ogrody też orientalne, takie banzajowe. Chodzimy sobie powolutku, słoneczko świeci, pstrykamy zdjęcia. Dzieciaki wrzucają rybkom jedzonko i cieszą się, jak na reklamie, bo stado ryb walczy jak o życie. A rybki wcale nie takie małe, niektóre ponad pół metra długości, czerwone, albo łaciate. Natrafiliśmy na koncert w jednym z zakamarków parku i chwilę posłuchaliśmy, ale nie za długo bo to trochę kocia muzyka była.
Podziwiamy stuletnie drzewa – magnolie, ginko-biloba i cyprysy. Bardzo przyjemny czas spędzony w środku wielkiej metropolii J
Mieliśmy zamiar kupić bilety na jutro do Suzhou, ale w końcu
wracamy wcześniej do hotelu i jemy smaczną kolację. Zajadamy owocami z pobliskiego bazarku, gdzie już się do nas uśmiechają, bo codziennie
kupujemy po 2 gruszki, 3 jabłka i 2 churmy. Chociaż zrobiliśmy wyjątek i na
spróbowanie kupiliśmy dziwne żółciutkie dużo jabłko. Okazało się być
gruszko-jabłkiem, pycha, sok po brodzie spływał J
------------------------------------
01.10.2010 Shanghaj
Wsiadamy do metra i jedziemy na wyspę Puddong, pod wieżę telewizyją. Docieramy i widzimy suuuuper nowoczesną dzielnicę – z drapaczami chmur – zapewne kilka lub kilkanaście Warszaw by się zmieściło; stacje metra jak kilka Dworców Centralnych a wieża telewizyjna to prawdziwy majstersztyk, a pochodzi z lat 80-ych ! Nasza stolica przy tym to uboga siostra.
Na dzisiaj w planie do zwiedzania miasto Suzhou i Ogrody
Suzhou.
Po śniadaniu pojechaliśmy na dworzec kolejowy. Po wyjściu
z metra przekonaliśmy się na własnej skórze co oznacza dzień wolny i Świeto
Narodowe w Chinach. Od 1 pazdziernika do 7 trwa wielkie święt i spora (niech to będzie tylko parę procent ;)
) część Chińczyków podróżuje.
Do Dworca dopłynęliśmy – inaczej tego się nie da określić, razem z tłumem.
Na dworcu najpierw trwały poszukiwania właściwej kasy, a w
końcu stanęliśmy do automatów biletowych. Po około 20 minutach dostajemy się
pod jedną automat i probujemy kupić bilety. Niestety, na szybkie pociągi nie
ma już miejsc. Trafiamy jeszcze do innej hali, ale zostają już tylko bilety na
12.45.
Jedziemy metrem na największą ulicę sklepową Nanjing Road i
tutaj odbywamy spacerek. Niestety ludzi jest okropnie dużo i widać, że święto przerodziło się, przynajmniej w Shanghaju, w święto zakupów.
Wsiadamy do metra i jedziemy na wyspę Puddong, pod wieżę telewizyją. Docieramy i widzimy suuuuper nowoczesną dzielnicę – z drapaczami chmur – zapewne kilka lub kilkanaście Warszaw by się zmieściło; stacje metra jak kilka Dworców Centralnych a wieża telewizyjna to prawdziwy majstersztyk, a pochodzi z lat 80-ych ! Nasza stolica przy tym to uboga siostra.
W przewodniku doczytujemy, że jeszcze ładniejszy widok i
panoramę miasta można zobaczyć z 87 piętra Hotelu Hyatt – jednego z 3-ech
najwyższych budynków na świecie.
To cóż, atakujemy.
To cóż, atakujemy.
Trafiamy do hotelu, napotykamy na kilka rożnych przejść i
korytarzy, aż w końcu dopytujemy jak trafić na 87. Dostajemy cenne wskazówki i
za chwile wsiadamy do baaardzo ekskluzywnej windy i wjeżdżamy na baaardzo
ekskluzywne piętro 87. Tam trafiamy do kawiarni, gdzie pijemy najdroższą kawę i
najdroższe piwo świata oraz wcinamy super ciasteczka, przy okazji rozkoszując
się widokiem i panoramą miasta. Co prawda dzisiaj nie ma pogody słonecznej i
zachmurzenie przeszkadza w zobaczeniu panoramy rozpościerającej się na
kilkadziesiat a może i kilkaset kilometrów ale widok i tak jest suuuuper.
Odpoczywamy tu trochę i wracamy na doł. Przy okazji okazuje
się ze na 87 poziomie znajduje się również recepcja hotelu Hyatt – jak hotel w
chmurach, to w churach na całego ;)
Widok z 87 piętra hotelu Hyatt. |
Zjeżdżamy na dół i kierujemy się w kierunku metra.
Dojeżdżamy jeszcze raz do Centrum Handlowego i robimy wycieczkę spacerkiem po
centralnej ulicy Shanghaju Nannjing Road. W pewnym momencie zostajemy
zaproszeni do z zewnątrz niewinnie wyglądającego Domu Towarowego. Okazuje się, że na kilku piętrach rozlokowanych jest dziesiątki ,jeśli nie setki sklepów ze
wszystkim. Począwszy od ubrań po elektronikę, torby podróżne, pamiątki etc etc (wszystko to kopie znanych i bardzo znanych
marek, ale nie do odróżnienia ).
A w tym domu widać samych Europejczykow i Amerykanów robiących zakupy.
My tez troszkę ulegamy urokowi zakupów i sprawdzamy swoje zdolności negocjacyjne ;) Ale w pewnym momencie musimy już wyjść J
A w tym domu widać samych Europejczykow i Amerykanów robiących zakupy.
My tez troszkę ulegamy urokowi zakupów i sprawdzamy swoje zdolności negocjacyjne ;) Ale w pewnym momencie musimy już wyjść J
Oczywiście jesteśmy bogatsi o kilka rzeczy i lżejsi
o kilka banknotów w portfelu...
-----------------------
2.10.2010 Nanjing
2.10.2010 Nanjing
Dzisiaj wstajemy dosyć wcześnie, po 6-ej, bo musimy
zwijać się na szybki pociąg do Nanjing.
To będzie nasz
przedostatni przystanek w Chinach. I znowu ludzików w
okolicach dworca sporo, chociaż jeszcze wcześnie. Ale ich w tym kraju,
jak mrówków !! Na dworcu jesteśmy 7:35 i czekamy. Jedna sala-poczekalnia to jak
nasz Dworzec Centralny, a tu czekają ludzie tylko na trzy pociągi J W końcu: start! I wszyscy pędzą do bramek i do pociągu, chociaż mają miejscówki. To choroba
jakaś. Siadamy grzecznie w fotelach i jedziemy, pędzimy raczej, bo znowu pociągiem ponad 300km/h.
Miejscami widzimy ponad 300 km/h a przez miasto jedziemy tylko 180 km/h – co tak wolno ;)
Miejscami widzimy ponad 300 km/h a przez miasto jedziemy tylko 180 km/h – co tak wolno ;)
Mieliśmy jechać godzinę i 43 minuty a jechaliśmy godzinę i
15 minut J
Miła niespodzianka.
Dojeżdżamy do Nanjing, ale tu słabiutko bo temperatura tylko
19,2 C i co gorzej, pada. Kurczę, znowu pada, jakiś pech czy zemsta
tybetańskiego mnicha ? Ale co robić,
idziemy do metra i metrem jedziemy w pobliże hotelu. Na szczęście niedaleko.
Dalej parasoleczka, kurteczki i 15 minut marszu. Trafiamy bez problemu,
meldujemy się w Eastern Pearl Hotel i kupujemy (niestety nie we wszystkich hotelach
jest darmowa mapka miasta) na recepcji mapkę miasta. Hotelik jest w
porządeczku, tylko pogoda nie. Po krótkim odpoczynku postanawiamy jednak zacząć
zwiedzać. Jutro ma być słoneczko, więc większość programu zostawiamy na dzień
jutrzejszy. Będzie na maksa.
Postanawiamy zwiedzić standardowe miejsca historyczne w
mieście – Wieżę Bebna i Wieżę Dzwonu.
Sprawdzamy mapę – chyba niedaleko, więc idziemy na
piechotkę. Idziemy szeroką aleją wysadzaną dużymi drzewami. W końcu trafiamy, ale najpierw
docieramy do Światyni Timing z XV w.
Kupujemy bilety (nie tak drogie, jak w poprzednich miastach)
a przy sprawdzaniu biletow dostajemy po 3 pałki (jakby świeczki) ale to takie
ichnie kadzidełka. Wdrapujemy się coraz wyzej zwiedzając i oglądając przy
okazji klasztory z buddami w środku.
Z jednego z tarasow rozpościera się widok na jezioro, wiec robimy troche zdjeć choć pogoda pomimo, iż przestał padać deszcz nie rozpieszcza i jest mgła. Przy okazji czujemy dużą wilgotność – po wyjsciu z hotelu szybko się pocimy, wilgotność ok 87 %.
Z jednego z tarasow rozpościera się widok na jezioro, wiec robimy troche zdjeć choć pogoda pomimo, iż przestał padać deszcz nie rozpieszcza i jest mgła. Przy okazji czujemy dużą wilgotność – po wyjsciu z hotelu szybko się pocimy, wilgotność ok 87 %.
Idziemy dalej – naprawdę co robi wrażenie w Nankin to
pięknie, zadbane ogrody i trawniki miejskie. Po parunastu minutach docieramy do
jakiegoś większego skrzyżowania – probujemy namierzyc gdzie znajduje się Wieza
Dzwonu , ale gubimy się i nawet pytani Chińczycy nie potrafią odpowiedzieć, na
szczescie mamy przewodniki i w nich doszukujemy się lokalizacji obu wież. W
koncu za wieeeelkim wiezowcem China Telecom widzimy malutkie wejscie i coz …
trafiamy w dzisiatke.
Niestety Wieża nie jest tak okazała, jak w dotychczasowych miejscowościach, w których byliśmy. W samym środku malego super zadbanego parku znajduje się Wieża z zamkniętym w środku dzwonie. Robimy zdjęcia i udajemy się do kolejnej Wieży Dzwonu.
Niestety Wieża nie jest tak okazała, jak w dotychczasowych miejscowościach, w których byliśmy. W samym środku malego super zadbanego parku znajduje się Wieża z zamkniętym w środku dzwonie. Robimy zdjęcia i udajemy się do kolejnej Wieży Dzwonu.
Tu jest troche łatwiej, gdyż wcześniej namierzyliśmy
wystający dach wyglądający jak pagoda chińska wśród hoteli i biurowców, wiec tu
trafiamy bez problemu. Zwiedzamy Wiezę ale również nie można wyjść na żaden
inny poziom niż parter, a w środku znajduje się jeden (słownie: jeden) bęben.
Wychodzimy zdegustowani i obmyślamy plan co dalej.
Postanawiamy podjechac metrem kilka przystanków i zwiedzić Świątynię Konfucjusza. Dochodzimy do stacji metra – na szczęście tu stacja jest
blisko, jak na chińskie warunki i kupujemy bilety, a właściwe żetony.
Aaa, jeszcze nie pisaliśmy, że w Shanghaju
jest droższe metro niż w Pekinie. Tutaj za przejazdy płaci się od długości
drogi. Wskazuje się na mapie, gdzie się chce jechac i na tej podstawie komputer
wylicza wartość biletu. Może to być 2, 3, 4 yuany. Przejeżdżamy kilka stacji
metra i wysiadamy na najbardziej bliskiej celowi stacji metra. Oczywiście mapa
i nazwy po chińsku i pytamy a wlaściciwe wskazujemy, gdzie chcielibyśmy dotrzeć i dostajemy wskazówki w języku migowym,..
Docieramy do starych uliczek miasta z tysiacami sklepików, z
różnymi gadżetami i tlumem ludzi idącym całą szerokością. Jesteśmy coraz
bliżej. Docieramy w końcu do bramy wejściowej … uff
jesteśmy na miejscu kupujemy bilety (30 y każdy) i do środka.
Najpierw trochę czytamy z przewodnika, a co tak na sucho ? Mądrzejsi o kilo wiedzy idziemy dalej .
Przed nami ogrody, zaułki, pawiloniki, muzyka,banzaje, wodospady, jeziorka, rybki, zakątki itp., itd.Konfucjusza nie ma. Zdjęcia za to wyszły fajne, bo bardzo ładne widoczki były. Na wielu zdjęciach też my w roli głównej, bo tu jakoś mało białych, więc Chińczycy pstrykali nam. Wszystko bardzo ładne, tylko słoneczka nie ma. Ale za to już nie pada. Wyszliśmy z tego przybytku i przytłoczył nas znowu tłum ludzi, riksze z ubranymi na żółto kierowcami, sklepiki z jedzonkiem – chińczycy ciągle coś jedzą i to coś śmierdzącego, ukazało się jakieś złote drzewo i inne atrakcje. Idziemy,idziemy i widzimy, że przed nami brama z wejściem do … Świątyni Konfucjusza, hmm. No to kupujemy bilety i wchodzimy do właściwej świątyni J A to wczesniej okazało się być Ogrodami Zhanysan, cokolwiek to znaczy, ale ładne było.
Świątynia poświęcona jest w całości Konfucjuszowi i na początku stoi jego ogromniasta odlana z brązu podobizna w rozmiarach przewyższających człowieka. Dalej świątynia a przed nią tradycyjnie kociołek na niby-świeczki /kadzidełka, które popieleją paląc się prawie bez ognia, po prostu zamieniają się w popiół.
W środku ogromniasta podobizna Konfucjusza na wprost wejścia, bardzo ładnie i starannie przybrana i otoczona, z na ścianach różne lakowe sceny, takie obrazy z laki. I to tyle w tym miejscu. Wychodzimy i postanawiamy coś zjeść, a potem już tylko małe zakupy i do metra.
----------------------------------------------------------------------
3.10.1010 Nanjing
Dalej próbowaliśmy znaleźć pagodę Linggu, nie było to łatwe, ale warto było szukać. Jest pięęęęękna, odremontowana, cała taka piaskowa. Weszliśmy po schodkach prawie na samą górę i zrobiliśmy dużo fotek , z dołu , z góry i ze środka.
W spacerowym tempie docieramy do ściany 9 smoków. Robi wrażenie oglądamy z zaciekawieniem i robimy mnóstwo zdjęć. Idziemy dalej i docieramy do 5 pagod smoków. Jest super, świeci słoneczko a my nad wodą spacerujemy zaiście majówkowo.
jesteśmy na miejscu kupujemy bilety (30 y każdy) i do środka.
Najpierw trochę czytamy z przewodnika, a co tak na sucho ? Mądrzejsi o kilo wiedzy idziemy dalej .
Przed nami ogrody, zaułki, pawiloniki, muzyka,banzaje, wodospady, jeziorka, rybki, zakątki itp., itd.Konfucjusza nie ma. Zdjęcia za to wyszły fajne, bo bardzo ładne widoczki były. Na wielu zdjęciach też my w roli głównej, bo tu jakoś mało białych, więc Chińczycy pstrykali nam. Wszystko bardzo ładne, tylko słoneczka nie ma. Ale za to już nie pada. Wyszliśmy z tego przybytku i przytłoczył nas znowu tłum ludzi, riksze z ubranymi na żółto kierowcami, sklepiki z jedzonkiem – chińczycy ciągle coś jedzą i to coś śmierdzącego, ukazało się jakieś złote drzewo i inne atrakcje. Idziemy,idziemy i widzimy, że przed nami brama z wejściem do … Świątyni Konfucjusza, hmm. No to kupujemy bilety i wchodzimy do właściwej świątyni J A to wczesniej okazało się być Ogrodami Zhanysan, cokolwiek to znaczy, ale ładne było.
Świątynia poświęcona jest w całości Konfucjuszowi i na początku stoi jego ogromniasta odlana z brązu podobizna w rozmiarach przewyższających człowieka. Dalej świątynia a przed nią tradycyjnie kociołek na niby-świeczki /kadzidełka, które popieleją paląc się prawie bez ognia, po prostu zamieniają się w popiół.
W środku ogromniasta podobizna Konfucjusza na wprost wejścia, bardzo ładnie i starannie przybrana i otoczona, z na ścianach różne lakowe sceny, takie obrazy z laki. I to tyle w tym miejscu. Wychodzimy i postanawiamy coś zjeść, a potem już tylko małe zakupy i do metra.
----------------------------------------------------------------------
3.10.1010 Nanjing
Dzisiaj sprawdzamy pogodę - ma być bardzo słonecznie ok. 23
stopni. A wiec krótki rękawek i w drogę. Startujemy z hotelu o 9.00.
Najpierw spróbujemy dojść we wczorajsze miejsce, gdyż
wczoraj trochę padało i pogoda była marna. Niestety po drodze orientujemy się, że wyruszyliśmy odwrotnym kierunku... Szybka weryfikacja
planów wycieczki - spróbujemy dojść do kolejki jadącej na punkt widokowy na
najwyższej (chyba) w Nanjing górze, zwanej Szkarłatną.
Po drodze docieramy do jeziora, a tam zadziwiający widok, to
przecież tor wioślarski ale jakby porośnięty i nieużywany. Acha to ten tor,
który był przygotowywany na olimpiadę przez tysiące a może setki tysięcy żołnierzy.
Użyty był tylko raz podczas olimpiady a teraz zarasta gigantycznie wielką rzęsą
wodną. O tym już pisano w gazetach i w internecie.
Długo już idziemy, ale w końcu docieramy do miejsca, gdzie
jest duuuuużo ludzi. Okazuje się, że to wejście do ogromniastego parku: Górski
Narodowy Park Zhongshan. Jest tu dużo atrakcji i nie bardzo wiemy, na co się
zdecydować. Idziemy do kasy biletowej na kolejkę do góry. Płacimy za bilety w
jedną stronę, bo wymyślamy, że zejdziemy do obiektów poniżej na piechotę. 35
yuanów za bilecik za osobę. Kolejka krzesełkowa, jak u nas w górach dla
narciarzy J
Wsiedliśmy i dooooooooo góry. Jedziemy sobie pomalutku, bardzo przyjemnie,
cieplutko, słoneczko pięknie grzeje, a w dole widzimy Chińczyków idących pod
górę.
I tak przez całą naszą trasę, a trasa długa, jedziemy ze 30 minut.
Widoków żadnych – same krzaki i drzewa, niektóre biją nas po nogach . Dojeżdżamy
na szczyt Szkarłątnej Góry. A tam znowu pełno Chińczyków, pełno budek i ichniego
żarełka.
Oglądamy
widoki, marne jakieś , bo mgła w górze i słabo miasto widać, tylko zarysy
wieżowców, tak jak we mgle J
Próbujemy się dopytać, jak zejść do mauzoleum, jednego z obiektów poniżej, ale niestety,
jest za daleko żeby iść, mówią żę to jakieś 5 km. No to znowu na kolejkę i
zjeżdżamy w dół, a co tam. A, zapomniałam o naszym posiłku. Wszamaliśmy po
drodze gotowaną kukurydzę, ale bez soli, bo oni tutaj nie solą kukurydzy.
Przeczytaliśmy w przewodniku, że są autobusy, które
objeżdżają wszystkie zabytkowe obiekty w parku, więc będąc na dole udajemy się
na przystanek i wsiadamy do pierwszego nadjeżdżającego autobusu nr 20. Wybraliśmy sobie wcześniej,
gdzie chcemy wysiąść , bo nie da rady zwiedzić wszystkiego dzisiaj, więc tylko
dwa obiekty i jedziemy. Ale słabo idzie, korek niemiłosierny. W parku
oczywiście. Przed nami pełno samochodów
i autobusy. Niektórzy z pasażerów wysiedli i idą pieszo. My twardo jedziemy.
Głównie dlatego, że nie wiemy, jak duże odległości są do pokonania. Jechaliśmy
chyba z 50 min , minęliśmy grobowce z dynastii Ming, ogród botaniczny i przy
parku podwodnych atrakcji pan kierowca powiedział : koniec jazdy i wywalił
wszystkich z autobusu na bruk. Poszliśmy , gdzie wszyscy i oczom naszym ukazały
się nowe tłumy Chińczyków i ogromne kasy i wejścia do Mauzoleum dr Sun Jat-Sena.
Jeszcze nie
wiedzieliśmy, kto to był, ale kupiliśmy bilety, które okazały się być
łączonymi z Pagodą Linggu. Bilety po 80 yuanów na osobę.
Brama do mauzoleum, paifang robi wrażenie bo jest bardzo duża, w kolorach biało – niebieskich. Za paifang ciągnie się szeroka droga mająca 480 m długości, wzdłuż której rosną sosny i cyprysy. Prowadzi ona do głównej bramy mauzoleum, która ma ok. 16,5 m wysokości i 27 m szerokości. Brama ma trzy łukowate przejścia, w których umieszczono miedziane wrota. W górnej części budynku widnieje złoty napis w języku chińskim "Świat jest wspólnotą". Za bramą mieści się marmurowy, kwadratowy pawilon, wewnątrz którego stoi 9-metrowa stela wzniesiona dla upamiętnienia Sun Jat-sena. Za pawilonem znajduje się prawie 400 schodów prowadzących do sali grobowej[
Tłuuuuuum Chińczyków przed
nami, obok i za nami. Chyba ich tu przyszło z milion. Wchodzimy po schodach, dochodzimy do głównego mauzoleum z wielką rzeżbą Sun Jat-sen w
środku. Nie stanęliśmy
w kolejce do grobu, bo kolejka była meeeeega długa. .
L Mauzoleum czyli grobowiec Sun Jat-sen powstało na początku XX wieku, po śmierci Suna. Robi
wrażenie, jest duże, w stylu chińskim i otoczone wszędzie kwiatami. A kim był Sun Jat-sen ?
To chiński polityk i pierwszy prezydent Chińskiej Republiki Ludowej. Twórca nowoczesnych Chin.
Schodzimy na dół dość szybko. Jak się dostać do pagody ????
Nie widać jej, nawet. Chińczyki stoją w nowej kolejce, do autobusów. Wsiadają
oknami, drzwiami i tlum jest taki że w autobusach aż czarno od nich . O nie ! Idziemy pieszo. I doszliśmy. Ale najpierw jakiś szary
budynek, a w nim za szkłem jacyś żołnierze.
Dobrze, że podpisy i po angielsku
były, bo wtedy właśnie dowiedzieliśmy się kim był Sun Jat-Sen. Ci żołnierze za szkłem, to Sun i jakiś
dygnitarzy w różnych ważnych momentach, w tym w momencie ogłoszenia republiki.
Dalej próbowaliśmy znaleźć pagodę Linggu, nie było to łatwe, ale warto było szukać. Jest pięęęęękna, odremontowana, cała taka piaskowa. Weszliśmy po schodkach prawie na samą górę i zrobiliśmy dużo fotek , z dołu , z góry i ze środka.
Uff, to chyba wszystko na dzisiaj co mogliśmy zobaczyć –
teraz czeka nas powrót do hotelu. Wracamy na piechotkę.Najpierw przechodzimy przez park, następnie dochodzimy do sporego
skrzyżowania ale chyba jesteśmy na właściwej drodze. Następnie widzimy już
kierunkowskazy do Metra.
---------------------------------
4.10.2010 Pekin
Dzisiaj raniutko bo ok. 5.15 pobudka, gdyż bardzo wcześnie
mamy samolot (o 8.00) do Pekinu
Szybciutka toaleta, zabieramy rzeczy z pokoju i się
wymeldowujemy.
W recepcji pytamy o taksówkę, gdyż miała być zamówiona – ale
oczywiście nie jest. Wiec prosimy o zamówienie. Jak odbywa się zamówienie
taksówki w Chinach: Recepcja gdzieś wykonuje telefon i każą nam czekać. Co się
okazuje. Pani z recepcji zadzwoniła do pana pilnującego bramy wjazdowej do
hotelu a ten wychodzi na ulice i zatrzymuje taksówki. W końcu podjeżdża
miejscowa taksówka – wkładamy bagaż, ale trzeba ustalić cenę przejazdu. Po
drobnej negocjacji uzgadniamy warunki i jesteśmy w drodze na lotnisko.
Faktycznie lotnisko jest sporo oddalone od Nankin, gdyż jedziemy ok. 0,5 godziny,
ale taksówkarz grzeje ile tylko samochodowi dala fabryka i gonimy naprawdę
szybko.
O godz.6.21 jesteśmy już na lotnisku i szukamy swojej
odprawy. Trafiamy do odprawy – o dziwo Air China jest partnerem w Star Alliance,wiec dobiją nam jakieś punkciki za przelot do Pekinu do programu Miles &
More. Wszystko szybciutko i
kulturalnie. Do samolotu podjeżdżamy autobusikiem, ale nie szkodzi. Wszystko
gra. W samolocie nas łamie i zanim samolot startuje , my już powoli zapadamy w
drzemkę. Dziwimy się bardzo, bo
dostajemy śniadanko, bardzo fajne i pożywne .
Lądujemy o czasie i czujemy się, jak w domu J Postanawiamy
pojechać do centrum Pekinu lotniskowym autobusem. Kupujemy na lotnisku bilety
po 16 yuanów za osobę, ale na inny bus niż mieliśmy zamiar, bo pani nas
poinformowała, że linia 3 podwiezie nas pod samą naszą stację metra. Oczywiście
wysiedliśmy nie wiadomo gdzie i nie mogliśmy się początkowo odnaleźć. Mapa nam
pomogła i jakaś osoba na przystanku. Ruszyliśmy dalej na piechotę, ale do
hotelu okazało się być dalej niż 15 min. Prawie doszliśmy, resztę drogi
załatwił rikszarz.
Dzisiaj w planie są dwie rzeczy: Świątynia Lamy i Świątynia Konfucjusza. Obie są niedaleko, tylko trzy stacje metra od nas. Do pierwszej trafiamy bez pudła. Wielu innych ludzi niestety też J. Tłum jakoś nie maleje.
Dzisiaj w planie są dwie rzeczy: Świątynia Lamy i Świątynia Konfucjusza. Obie są niedaleko, tylko trzy stacje metra od nas. Do pierwszej trafiamy bez pudła. Wielu innych ludzi niestety też J. Tłum jakoś nie maleje.
Świątynia Lamy jest największą świątynią w Pekinie. Ma
wspaniałe podwórze, kilka pawilonów i po bokach mniejsze na bębny i dzwony i
pewnie coś tam jeszcze. Wszystkie budyneczki są w doskonałym stanie i bardzo
kolorowe. Świątynia jest aktywna, tzn. mieszkają w
niej, służą i modlą się mnisi. Niestety mnisi pilnują także by nie robić zdjęć
postaciom buddy w pawilonach. Nie chcą oddać tych postaci turystom. Dużo Chińczyków
też przychodzi się pomodlić i pali się duża ilość kadzidełek.
Robimy sporo zdjęć gdyż jest słoneczna pogoda i kolory są
cudne.
Wychodzimy ze Świątyni Lamy i kierujemy się w kierunku
Świątyni Konfucjusza. To przez jezdnię (tak przynajmniej podpowiadają
przewodniki). Ale łapiemy już kierunek, w którą stronę należy iść, gdyż wcześniej
prowadzi alejka z rożnymi sklepikami. Idąc tą alejką trafiamy do wejścia.
Wchodzimy a teren Świątyni, który jest duży a świątyń w zasadzie jest kilkanaście. Przechodzimy każdą z nich przynajmniej te stojące w centralnych miejscach i coraz bardziej nas zachwycają. Z każdą następną jest coraz ciekawiej i bardziej zapiera oddech. Myśleliśmy że już wszystko zobaczyliśmy ale jak wchodzimy do ostatniej to stajemy i … nie wierzymy własnym oczom. Tego się nie da opisać ,,, roooobi wrażenie.
Wchodzimy a teren Świątyni, który jest duży a świątyń w zasadzie jest kilkanaście. Przechodzimy każdą z nich przynajmniej te stojące w centralnych miejscach i coraz bardziej nas zachwycają. Z każdą następną jest coraz ciekawiej i bardziej zapiera oddech. Myśleliśmy że już wszystko zobaczyliśmy ale jak wchodzimy do ostatniej to stajemy i … nie wierzymy własnym oczom. Tego się nie da opisać ,,, roooobi wrażenie.
Naprawdę jest co podziwiać. Na terenie trafiamy również do
szkoły, która została założona w 164 r naszej ery. Cos
nieprawdopodobnego. Kształcono tutaj (w przełożeniu na nasze) urzędników
państwowych przy cesarzu a koniec nauki wieńczony był egzaminem. Coś jak studia wyższe.
Niesamowite ;)
Pora wracać do hotelu i może coś zjeść po drodze.
W hotelu małe leniuchowanie – zmiana ubranek bo już się trochę
zimniej na dworze zrobiło i pytanie czy jeszcze gdzieś dzisiaj wychodzimy?
Przechodzimy spacerkiem pod Zamknięte Miasto a tam zastają
nas … cudne widoki. Przepięknie oświetlone strażnice pałacowe i super pogoda –
jest ok. 18 stopni i naprawdę przyjemny wieczorny spacerek nam wychodzi
uświetniony kilkudziesięcioma zdjęciami.
-----------------------------------------------
5.10.2010 Pekin
5.10.2010 Pekin
Dzisiaj zwiedzamy Pekin powoli i wypoczynkowo.
Na poczatek 2 parki, poźniej kilka sklepów i wieczorne
atrakcje.
Na dzisiaj mamy w planie dwa parki, obydwa bardzo blisko nas i
Zakazanego Miasta. Do wejścia do pierwszego parku, zwanego Jingshan mamy
dosłownie kilka minut piechotką. Wejście, tylko 2 yuany. I tutaj całkiem sporo
ludzi – jakiś może milion. Oni chyba nie pracują.
W parku jest sielankowo – atmosfera iście majówkowa. Pogoda dopisuje , jest ok. 25 stopni i bardzo słonecznie. Wspinamy się po schodach na górę, która podobno powstała z ziemi z wykopanej fosy wokół Zakazanego Miasta. Park zwany jest także Parkiem Malowniczego Wzniesienia i leży dokładnie na północ za Zakazanym Miastem. Na górze całkiem fajny pawilon – to takie chińskie określenie pagody i jeszcze inne po bokach trochę niżej.
Ale najważniejszy jest widok z góry : widać całe
Zakazane Miasto od północy, wszystkie dachy i wejście oraz rozpościerającą się
panoramę miasta. Z drugiej
strony też fajny widok, na drugi park, jezioro i jeszcze jakieś bramy i ogrody
od tyłu naszego parku. Wszystko to na tle nowych drapaczy chmur. Całkiem miło
spędzony czas, odpoczęliśmy i poszliśmy do drugiego parku, przez ulicę.
W parku jest sielankowo – atmosfera iście majówkowa. Pogoda dopisuje , jest ok. 25 stopni i bardzo słonecznie. Wspinamy się po schodach na górę, która podobno powstała z ziemi z wykopanej fosy wokół Zakazanego Miasta. Park zwany jest także Parkiem Malowniczego Wzniesienia i leży dokładnie na północ za Zakazanym Miastem. Na górze całkiem fajny pawilon – to takie chińskie określenie pagody i jeszcze inne po bokach trochę niżej.
Park zwie się Beihai i jest taki romantyczny. Jego większą
część (cały park ma 68 hektarów )stanowi jezioro (prawie 34 ha).. Na wodzie
pływa duża ilość łodzi chińskich, najwięcej takich napędzanych ludzkimi nogami
(jak rowerki wodne).
Najpierw wspinamy się do białej pagody - Białej Dagoby, która nie jest bardzo stara, ma jakies 300 lat i wzniesiona została na cześć Dalajlamy. Brzydka jest. Schodzimy na dół, jemy kukurydzę i podziwiamy widoki. Jeziorko jest superowe.
Chińczyki mają gdzie wypoczywać w Pekinie, bo teren jest naprawdę duży. Plan na teraz - szukamy ściany dziewięciu smoków i pawilonów 5-u smoków. Wszystko jest, tylko trzeba tam dojść. Pomalutku dochodzimy do pawilonów, robimy zdjęcia, duuużo zdjęć, bo ładne widoczki i oglądamy, jak jakieś babcie tańczą , śpiewają karaoke, jeden dziadek gra na dziwnym instrumencie z dwoma strunami, po drodze posilamy się kukurydzą.
Najpierw wspinamy się do białej pagody - Białej Dagoby, która nie jest bardzo stara, ma jakies 300 lat i wzniesiona została na cześć Dalajlamy. Brzydka jest. Schodzimy na dół, jemy kukurydzę i podziwiamy widoki. Jeziorko jest superowe.
Chińczyki mają gdzie wypoczywać w Pekinie, bo teren jest naprawdę duży. Plan na teraz - szukamy ściany dziewięciu smoków i pawilonów 5-u smoków. Wszystko jest, tylko trzeba tam dojść. Pomalutku dochodzimy do pawilonów, robimy zdjęcia, duuużo zdjęć, bo ładne widoczki i oglądamy, jak jakieś babcie tańczą , śpiewają karaoke, jeden dziadek gra na dziwnym instrumencie z dwoma strunami, po drodze posilamy się kukurydzą.
W spacerowym tempie docieramy do ściany 9 smoków. Robi wrażenie oglądamy z zaciekawieniem i robimy mnóstwo zdjęć. Idziemy dalej i docieramy do 5 pagod smoków. Jest super, świeci słoneczko a my nad wodą spacerujemy zaiście majówkowo.
Po zaliczeniu 5 pagód smoków docieramy do końca parku. Obeszliśmy go prawie wokoło i wychodzimy na ulicę.
Wieczorem znowu wychodzimy. Znajdujemy ulice z fajnymi restauracjami ;) ale tu niedługo wrócimy. Idziemy
dalej i docieramy do takiej … Marszałkowskiej w Warszawie ale z setki razy większej
i z większymi sklepami. Trafiamy na chiński pasaż handlowy. Pomiędzy firmowymi
sklepami jak Gucci, Vichy, Bueberry trafiają się sklepiki z drobiazgami i
gadżetami chińskimi.
Spacerujemy trochę po niej a następnie mając dość
cywilizacji XXI wieku wchodzimy w jedną z bocznych uliczek a tam … targ na
całego z róznymi gadżecikami a przy okazji jedzonko i to różne … od makaronów,
pierożków po słodkości a w końcu po koniki morskie nabite na patyczki i …
jeszcze się ruszały. Niestety cześć zdjęć nie wyszła bo … były w ruchu.
Idziemy dalej czas dotrzec na kolację. Po paru chwilach trafiamy na przyjemną restaurację … możemy śmiało polecić – ludzi co prawda co nie miara, ale dość szybko i sprawnie uwijają się kelnerzy i pomoc kuchenna i za chwileczkę siadamy przy stole. Przy okazji przyglądamy się jak jedzą Chińczycy. Niestety, nie jest to najładniejszy i higieniczny wygląd ale taka kultura i takie mają przyzwyczajenia. Co kraj to obyczaj …
Idziemy dalej czas dotrzec na kolację. Po paru chwilach trafiamy na przyjemną restaurację … możemy śmiało polecić – ludzi co prawda co nie miara, ale dość szybko i sprawnie uwijają się kelnerzy i pomoc kuchenna i za chwileczkę siadamy przy stole. Przy okazji przyglądamy się jak jedzą Chińczycy. Niestety, nie jest to najładniejszy i higieniczny wygląd ale taka kultura i takie mają przyzwyczajenia. Co kraj to obyczaj …
Zamawiamy … kaczkę po pekińsku i po piwku również chińskim.
Czekamy ale w międzyczasie obserwujemy, co jedzą inni –
okazuje się, że na kaczkę nie tylko my czekamy. Co rusz jakaś kaczka wjeżdża na
sale i na oczach gości kucharz przygotowuje ją dla gości.
W końcu wjeżdża nasz ptak..
I kucharz podjeżdża ze swoim stoliczkiem i zaczyna kaczkę „rozdziewać”. Najpierw na jeden półmisek ląduje skórka z kilku części kaczki, kolejnym jest mięsko z części z których została kaczka obrana ze skóry.
Następnie na następny, trzeci już półmisek ląduje mięsko z nóżek kaczki. I tak zaopatrzeni zaczynamy wcinać dzisiejsza kolacyjkę. Do kaczki dostajemy dodatki – rożne sosy, placki coś jakby tortille oraz swieże ogórki i por pokrojony na kawałeczki. W tak miłej atmosferze i towarzystwie J spędzamy dzisiejszy wieczór.
I kucharz podjeżdża ze swoim stoliczkiem i zaczyna kaczkę „rozdziewać”. Najpierw na jeden półmisek ląduje skórka z kilku części kaczki, kolejnym jest mięsko z części z których została kaczka obrana ze skóry.
Następnie na następny, trzeci już półmisek ląduje mięsko z nóżek kaczki. I tak zaopatrzeni zaczynamy wcinać dzisiejsza kolacyjkę. Do kaczki dostajemy dodatki – rożne sosy, placki coś jakby tortille oraz swieże ogórki i por pokrojony na kawałeczki. W tak miłej atmosferze i towarzystwie J spędzamy dzisiejszy wieczór.
W rytmie spacerowym docieramy do wczorajszego punktu spaceru
– pod północno-zachodnią bramę Zakazanego Miasta – jaka szkoda że nie mamy
statywu, gdyż widzimy różnice w zdjęciach wykonywanych przez profesjonalistów.
------------------------------------
6.10.2010 Pekin
6.10.2010 Pekin
Jeszcze wczoraj mieliśmy inny plan na dzisiaj, ale nam się
zmienił. Postanowiliśmy podjechać na Plac Tiananmen. Jest bardzo blisko,
wystarczy objechać Zakazane Miasto. Wyszliśmy z hotelu, ciepło, słoneczko, ale
jakoś dziwnie, tak mgielnie. Wydumaliśmy, że to smog pekiński. Podobno Pekin to
najbardziej zanieczyszczone miasto świata, ale my smog zobaczyliśmy pierwszy
raz na własne oczy. Nie jest fajnie, bo tak jakby była cały czas mgła, więc i
zdjęcia nie wyjdą dobrze, ale cóż idziemy. Zaryzykowaliśmy trolejbus nr 109.
Podjechaliśmy chyba ze trzy przystanki i wysiedliśmy, bo baliśmy się zaryzykować
jechać dalej. Po prostu nie wiedzieliśmy gdzie nas ten trolejbus powiezie J Idziemy, idziemy , znowu jesteśmy na
wczorajszej ulicy baaaardzo handlowej, ale nie wszystkie sklepy jeszcze
otwarte. Wcześnie jest. Zajrzeliśmy do jednego ze sprzętem foto. Obejrzeliśmy coś,
no i wyszliśmy z jednym zakupem, haha. Przyda się na wieczór, do pięknych
zdjęć wieczorową porą pod północną bramą Zakazanego Miasta.
Idziemy, idziemy, a tu ludzie coraz więcej, zaszliśmy pod
Zakazane Miasto tak z boku i dalej nie przejdziemy L Policjanci przekierowują
ludzi idących pod prąd, tzn nie do Zakazanego Miasta, a od niego w stronę placu
i każą przejść przez pobliski park. Oczywiście na wejście do parku musieliśmy wykupić wejściówki–
na szczęście tylko po 2 yuany od łebka.
Przechodząc przez park przećwiczyliśmy nowy nabytek do
aparaciku ;) Park nota bene okazał się całkiem ładny, a my nawet nie
wiedzieliśmy o jego istnieniu.
Następnie doszliśmy do placu na którym było milion chińczyków. Część z nich stała w dłuuuuugiej kolejce do mauzoleum Mao. Nie zapalałyśmy chęcią stania w takowej J
Następnie doszliśmy do placu na którym było milion chińczyków. Część z nich stała w dłuuuuugiej kolejce do mauzoleum Mao. Nie zapalałyśmy chęcią stania w takowej J
Po obejściu placu zdecydowaliśmy się jeszcze raz przekroczyć
mury Zakazanego Miasta (bilety po 60 yuanów). Badzo nam się w nim podobało, więc czemu nie zobaczyć raz jeszcze ?
Po przejściu przez Zakazane Miasto postanowiliśmy udać się na małe zakupy przedwyjazdowe. Dojechaliśmy do naszego supermarketu i obiadokolacji (czyli McDonald’sa). McDonald’s jest OK., bo trzyma fason, tzn smakuje, jak w Polsce i wszędzie indziej na świecie.
Po przejściu przez Zakazane Miasto postanowiliśmy udać się na małe zakupy przedwyjazdowe. Dojechaliśmy do naszego supermarketu i obiadokolacji (czyli McDonald’sa). McDonald’s jest OK., bo trzyma fason, tzn smakuje, jak w Polsce i wszędzie indziej na świecie.
Po obiadku i zakupach dojechaliśmy do hotelu – tu szybkie
odświeżenie i na ostatni spacer wokół Zakazanego Miasta i nocna sesja
zdjęciowa. Sesja udana, zobaczycie sami.
I na tym kończę moją relację z 17 dni w Chinach. Było
super, wracam oczarowana wielkością, bogactwem wrażeń, cudowną historią. Chiny
są bardzo kontrastowe, są kolorowe, bogate i biedne, ludzie bardzo grzeczni ale i naciągają i
próbują oszukiwać na każdym kroku, trzeba się uodpornić. Na pewno Chińczycy
dbają o swoje dziedzictwo i historię, umieją z tego czerpać, bo turystyka to
dobry kawałek chleba. Rozwijają się i rozbudowują w zastraszająco szybkim tempie. Warto było pojechać i zobaczyć na własne oczy jak wyglądają Chiny od
podszewki, a do tego wywieźć masę wrażeń i jeszcze więęęęęęceeeeeej zdjęć. Będzie co wspominać. Ale wydaje mi się, że jeszcze tu wrócę !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz